sobota, 21 grudnia 2013

Miniaturka - Have Yourself a Merry Little Christmas

Może jeszcze nie prezent Świąteczny, ale czekoladka adwentowa. Łapcie Miniaturkę, zainspirowaną piosenką Michaela Buble - Have Yourself a Merry Little Christmas.
czytasz = komentujesz.
Wesołych Świąt!!
***
,,Have yourself a merry little Christmas…”
Wigilia Bożego Narodzenia to prawdopodobnie najbardziej magiczny dzień w ciągu całego roku. To bezapelacyjnie jedyne takie dwadzieścia cztery godziny, kiedy ludzie zapominają o wzajemnych urazach, sporach, drobnych i tych większych zatargach. Jedyny, kiedy oddalone o tysiące lat świetlnych osoby spajają się w ciepłym uścisku dłoni. Dzień, w którym nawet najgorsi wrogowie mówią ludzkim głosem.
Mimo całej tej niesamowitej otoczki zawsze znajdą się takie osoby, tudzież korporacje, pozostające odporne na wszelkie uroki Świąt. Jednym z miejsc, do których gwiazdkowa aura nie miała możliwości zawitać było Ministerstwo Magii, a konkretniej Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
Hermiona Weasley skrupulatnie zapełniała puste miejsce, na śnieżnobiałym pergaminie, równiutkimi literkami, znaczonymi granatowym atramentem. Zarzuciwszy nogę, na nogę, z nienagannie wyprostowanymi plecami i wysoko uniesioną głową co jakiś czas, podkreślała falistą linią istotne frazy, w leżącym obok raporcie. Całkowicie oddana pracy nie dostrzegała, wirujących za oknem płatków śniegu, ani migoczących radośnie sklepowych wystaw, które oglądały zarumienione twarzyczki, z nosami przyklejonymi do szyb. Zamiast myśleć o Wigilijnych potrawach, jej umysł całkowicie pochłaniały nazwiska, cyfry, daty i wykroczenia. Była właśnie w trakcie pisania wyjątkowo skomplikowanej apelacji, do trybunału Magii, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
-- Proszę – rzuciła mimochodem, nie odrywając wzroku od decyzji.
-- Ja już będę się zbierać proszę pani – powiedziała młoda blondynka, zatrzymując się na progu.
-- Już? – zapytała Weasley w roztargnieniu, rzucając okiem na stojący w rogu pokoju zegar.
-- Już prawie piąta, za piętnaście minut zamykają sieć Fiuu, teren teleportacji i Świstokliki. Ja chcę jeszcze coś upichcić no i rodzina się zjedzie! – mówiła rozgorączkowana, zawiązując na szyi jedwabny szaliczek.
-- No tak, dziś Wigilia – westchnęła Hermiona, trochę zbyt energicznie stawiając kropkę, na końcu zdania – wesołych Świąt.
Stella nerwowo skubnęła róg płaszcza, uważnie lustrując wzrokiem swoją przełożoną. Przez pół roku pracy zdołała się zorientować, że była Gryfonka ma skłonności do pracoholizmu, ale nie spodziewała się, że może zrezygnować ze Świąt na rzecz pracy! Tym bardziej, że o ile się orientowała miała dość sporą rodzinę.
-- A Pani nie idzie do domu? – zagaiła nieśmiało.
-- Nie, czemu? – przybrała taki ton, jakby sekretarka powiedziała najbardziej irracjonalną rzecz na świecie.
-- No do rodziny… - szepnęła speszona.
Gdyby wzrok umiał zabijać, kobieta prawdopodobnie leżałaby na ziemi bez tchu, w to śliczne, zimowe popołudnie.
-- To moja sprawa, ale jeżeli już koniecznie musisz wiedzieć, to zjem kolację dopiero późnym wieczorem. Wesołych Świąt i do rychłego zobaczenia – stwierdziła lodowato Hermiona, rzucając lekką aluzję, by młoda dziewczyna już sobie poszła.
-- Wesołych Świąt Pani Weasley – odparła smutno, zamykając za sobą drzwi do gabinetu szatynki.
-- Wścibska zdzira – mruknęła Gryfonka, wracając do przerwanej pracy.
Właściwie nie cieszyła ją zbytnio taka forma spędzania tych dni, ale pod nawałem apelacji i odwołań za wszelką cenę usiłowała ukryć cały żal i smutek, rozdzierający jej serce. Starannie uzupełniała kolejne rubryczki, przy akompaniamencie tykającego zegara i cichnących pomału głosów, dochodzących z korytarza.
„Have yourself a merry little Christmas
Make the Yuletide gay
Wszystko musi kiedyś się skończyć, teczka pełna służbowych pergaminów również. Nawet Hermiona nie była w stanie temu zaprzeczyć i choćby nie wiem jak się starała musiała wreszcie przyznać, że skończyła wszystko co miała do zrobienia. Zrezygnowanym i przerażonym spojrzeniem obrzuciła cały gabinet, usiłując znaleźć jakąkolwiek deskę ratunku – niestety, bezskutecznie. Nie miała już żadnej wymówki, by dłużej odkładać powrót do domu. Rozprostowała kości, wstając od biurka i z ociąganiem poukładała teczki, na półkach. Kiedy narzuciła na ramiona swój ciepły płaszcz wszystko było w idealnym porządku. Dębowa szafa, obok kosza na papiery, wyczyszczone na błysk półki, pojemnik na pocztę służbową i czerwona lampka na gładkim blacie stołu. Szybkim ruchem zasłoniła wyblakłe od słońca rolety i mocniej naciągnęła wełnianą czapkę na uszy. W jej miejscu pracy nie było nawet najmniejszego Świątecznego akcentu. Nie chciała, żeby cokolwiek przypominało jej o tym „co mamy dzisiaj”. Nie przepadała za Gwiazdką, a w tym roku szczególnie ciężko było jej przebrnąć przez te „radosne” chwile. Powoli zamknęła drzwi i wyszła na opustoszały korytarz. Wszyscy byli już w domach, ubierając choinkę, gotując lub układając kolorowe pakunki, na mięciutkim dywanie. Nawet skrzaty domowe miały wolne tego dnia – tylko ona siedziała do późna, spędzając najbardziej wyjątkowy wieczór roku, w otoczeniu papierów. Nerwowo poprawiła pasek torebki, w ten sposób omijając otaczające ją puste przestrzenie. Jeszcze nigdy w życiu droga do kominka nie była tak długa i bolesna. Zatrzymała się przed wejściem do windy, mocno wciskając guzik. Czas oczekiwania zapełniała melodyjnym postukiwaniem obcasa o posadzkę. Kiedy drzwi wreszcie się otworzyły nie czekając ani sekundy wskoczyła do środka, wybierając parter. W momencie kiedy winda miała ruszać, ktoś w ostatniej chwili wsunął but w szparę w drzwiach, tym samym rozwiewając jej przypuszczenia, jako by była najdłużej pracującą osobą w Ministerstwie.
Wysoki, szczupły mężczyzna w szarej szacie wślizgnął się, stając obok niej z nonszalanckim uśmiechem. Nie musiała nawet dokładnie mu się przyglądać by rozpoznać kim jest. Nawet na końcu świata rozpoznałaby ten kpiarski uśmieszek i wiecznie uniesioną głowę, nie wspominając już o platynowych włosach, wiąż charakterystycznych, mimo znacznych zakoli. Jakby sam fakt, że ktokolwiek poza nią się przepracowuje nie był dość szokujący, to w dodatku tą osobą musiał być Dracon Malfoy. Nie bawiąc się nawet w udawanie sympatii rzuciła mu wściekłe spojrzenie, po czym chrząknęła znacząco i wcisnęła się w sam kąt windy.
-- O Weasley, nie poznałem cię – stwierdził wyrwany z zamyślenia blondyn.
-- A ja ciebie tak. Odór twoich cholernych perfum czuć na drugim końcu gmachu – syknęła.
On tylko poszerzył swój firmowy uśmiech, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-- Ty nigdy nie dorośniesz, prawda szlamciu?
-- Ty nigdy nie przestaniesz być dupkiem, imitacjo mężczyzny? – odcięła się.
Resztki rozbawienia zniknęły bezpowrotnie z jego twarzy, zastąpione nienawiścią i irytacją.
-- Widzę, że rudy ma jednak trochę rozumu, wreszcie cię zostawił. I tak podziwiam go, że tak długo wytrzymał.
Miała realną ochotę rozwalić mu ten arystokratyczny nos, ale postanowiła zrobić mu ten jedyny, świąteczny prezent.
-- Mogłabym to samo powiedzieć o Astorii. To prawdziwy cud, że jeszcze nie wisisz, jako flaga na pałacu Buckingham – z mściwą satysfakcją wymaszerowała z windy, kierując się do najbliższego kominka. Sięgnęła po garść proszku i nie myśląc wiele krzyknęła donośnie swój adres. Nic jednak się nie stało. Płomienie zamigotały zielono, po chwili gasnąc.
-- Co jest? – mruknęła, kolejny raz próbując się przenieść.
-- Oh Weasley ty nawet z sieci Fiuu nie umiesz korzystać – westchnął Malfoy, nabierając trochę pyłu – patrz, jak to się robi – dodał, wykrzykując miejscowość, w której znajdował się jego dwór.
Nie udało mu się jednak przenieść. Sytuacja była taka sama, jak w przypadku Hermiony.
-- Phi! Pewnie bali się, że rozwalisz kominek swoim gigantycznym ego – zauważyła, usiłując się teleportować.
-- Co się na stringi Merlina dzieje?! – warknął, sfrustrowany arystokrata.
-- No tak, zapomniałam! – pacnęła się w głowę, otwartą dłonią – dzisiaj Wigilia! Od pół godziny wszystkie magiczne środki transportu są zablokowane. Robią obławę, na tego psychopatę, z Whiteshire – zauważyła, przypominając sobie słowa Rona i Stelli.
-- Czemu mnie o tym nie uprzedzono?! – pieklił się mężczyzna, wymachując rękami.
-- Uprzedzono by, gdybyś zniżył się do przyjścia na wczorajsze walne zebranie – fuknęła, mocniej opatulając się szalikiem i ruszając do wyjścia.
-- A ty gdzie?! – krzyknął, za oddalającą się kobietą.
-- Do domu – rzuciła przez ramię.
Malfoy przez moment stał na środku holu, całkiem zdezorientowany. W sprawach miejskiej komunikacji, zwłaszcza tej mugolskiej był całkowitym laikiem. Nigdy nie wiedział, co to za papierek, który mugole wsuwali do dziwnego pudełka, ani do jakiego autobusu wsiąść, a już ten podziemny pociąg sprawiał, że strach paraliżował go całego. Nie myśląc wiele, rozważył wszystkie za i przeciw, po czym bez zastanowienia rzucił się w pościg za swoim wrogiem.
-- Hej! Weasley! Zaczekaj!                                                      
„Our troubles will be out of sight…”
-- Jak jedziesz baranie?! – zaklął donośnie kierowca autobusu, z całej siły uderzając w klakson.
-- Urocze – skwitowała zniesmaczona Hermiona.
-- Czemu nie jedziemy? – niecierpliwił się Draco.
-- Są korki, zwłaszcza dziś i zwłaszcza w centrum. Gdybyśmy pojechali metrem, już dawno byśmy byli na miejscu – odparła zirytowana kobieta.
-- Nigdy w życiu nie wsiądę do jakiegoś podziemnego autobusu! Ty sobie nim jeźdź i tak już reprezentujesz niski poziom – burknął, krzyżując ręce na piersi.
-- Dobrze, więc wysiadam – syknęła, wstając.
-- Nie, błagam! – chwycił ją za łokieć, a w jego szarych oczach malował się realny strach.
-- Czemu miałabym cię słuchać?- zapytała niechętnie Gryfonko.
-- Bo…bo… - zaciął się blondyn.
-- Bo co?
-- Bo to niemoralne! Wsadziłaś mnie do jakiejś puszki, z obcymi, dziwnymi mugolami, daleko od magicznej cywilizacji i teraz tak sobie odejdziesz? Zrobisz to Weasley? Obrończyni uciśnionych… - musiała zakryć mu usta dłonią, bo ludzie łypali na nich podejrzliwie.
Mimo całej płomiennej przemowy jej spojrzenie mówiło, że bez wahania „niemoralnie” go tam zostawi.
-- No dobrze, Gran..Weasley, PROSZĘ – wypluł, jak najgorszą obelgę.
-- Od razu lepiej - uśmiechnęła się szeroko i klasnęła w dłonie.
-- Tylko błagam nie odzywaj się za dużo. Już sam fakt, że jestem zmuszony spędzać z tobą Wigilię i oddychać tym samym powietrzem co ty jest dostatecznie obleśny.
-- A podobno w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem – westchnęła, naburmuszona zajmując siedzenie naprzeciw niego.
“Have yourself a merry little Christmas
Make the Yuletide gay
From now on
Our troubles will be miles away…”
-- Czemu właściwie nie jesteś w domu? Przecież, choć to dziwne masz rodzinę – zapytał, opierając głowę o chłodną szybę autobusu.
-- Chcesz wiedzieć, żeby móc się ze mnie natrząsać? – obrzuciła go sceptycznym spojrzeniem, poziom ich nienawiści był wręcz szokująco wysoki.
-- I tak się dowiem, jeżeli będę miał ochotę. Weasley oboje jesteśmy politykami, powinnaś wiedzieć i docenić, że pytam w twarz.
Przez moment obserwowali się uważnie, po czym kobieta westchnęła głęboko i rozpięła jeden guzik płaszcza.
-- Rodzice spędzają romantyczne Święta w Australii, teściowie są u Fleur i Charliego, wiesz – zostali pradziadkami. Ron jest na akcji, wszyscy aurorzy się angażują w łapanie tego mordercy. Hugo został w Hogwarcie, uczy się do Owutemów… - zaczęła powoli, ale mężczyzna jej przerwał.
-- Wdał się w mamusię? – zapytał, niedostrzegalnie unosząc kąciki ust.
-- Tak, mój mały Krukon – Hermiona, uśmiechnęła się z czułością.
-- A twoja córka?
-- Rose przyjedzie dopiero jutro, Wigilię spędza ze swoim chłopakiem u jego dziadków, potem dzień u nas i potem znowu gdzieś z nim wyjeżdża – nieznacznie posmutniała.
-- Nie lubisz go? – zainteresował się Ślizgon.
-- Nie znam. Już bardzo długo zwleka, żeby nam go przedstawić. Wiesz, trochę mnie martwi że nam nie ufa… - mruknęła pod nosem.
-- Może to ktoś, z przeszłością? – podsunął cicho.
-- Pokocham go kimkolwiek będzie, o ile tylko ona będzie go kochać – wyszeptała, patrząc mu w oczy – a ty? Czemu nie spędzasz Świąt z rodziną?
-- Scorpius, Astoria i jego wybranka są u Greengrassów – skrzywił się z niesmakiem.
-- Nie lubisz teściów? – roześmiała się, widząc jego minę.
-- Ależ, uwielbiam ich… - przewrócił oczami – a co do Scorpa, to mam w tej kwestii podobnie, jak ty. Nie chce przedstawiać, żeby…jak on to mówi…nie zapeszyć – prychnął ostentacyjnie.
Weasley tymczasem kolejny raz wybuchła radosnym śmiechem. Kto by pomyślał, że Malfoy potrafił być w miarę normalny i nie obrażać jej dłużej niż pięć minut.
-- Czy my się w ogóle przemieszczamy?! – zdenerwował się, wyglądając za okno.
-- Od czterdziestu minut tkwimy, na Oksford Street – poinformowała stojąca obok niewysoka kobieta, z naręczem paczek.
-- To nie ma sensu – westchnęła Hermiona, pomału tracąc wiarę, że kiedykolwiek dotrze do domu.
-- Oksford Street? – zapytał, ożywiony Malfoy – chodźmy na obiad Grang…Weasley. Konam z głodu – dodał szybko.
-- Nie mam przy sobie pieniędzy – wyznała, chociaż była okropnie głodna.
-- W tym momencie mnie obraziłaś! – syknął, oburzony – ZAWSZE płacę za kobiety…nawet jeżeli są szlamami – wstał i kurtuazyjnie podał jej ramię.
Przez chwilę rozważała różne opcje, jednak w końcu burczący brzuch zwyciężył.
-- Liczę, że mnie nie otrujesz – rzuciła bez przekonania, przebijając się przez tłum pasażerów do wyjścia.
„Faithful friends who are dear to us
Gather near to us once more…”
-- Naprawdę miał taki tatuaż? – Draco parsknął z dezaprobatą i rozbawieniem równocześnie.
-- Jak słowo honoru – położyła dłoń, na sercu, wycierając usta białą serwetką.
-- Cały piąty rok był co najmniej nienormalny – skwitował Ślizgon, dolewając jej i sobie wina.
-- To nadal nic w porównaniu z szóstym – podziękowała mu krótkim skinieniem głowy.
-- Szósty rok…rok błędów – powiedział cicho, nagle smutniejąc.
-- Nie mogę zrozumieć jednej rzeczy… skoro zdawałeś sobie sprawę, że to złe, że to nie ta strona zwycięży… czemu nie zrezygnowałeś? – zapytała nieśmiało, odkładając widelec na talerz i układając sztućce na piątą.
-- Nie mówię, że wiedziałem od samego początku. Najpierw to była zabawa, wyzwanie, służba ideałom…Chciałem być taki jak mój ojciec…za wszelką cenę. Dopiero potem otworzyłem oczy…ale nie mogłem już zawrócić… - głos mu się załamał.
-- Kochałeś…? – rzekła Hermiona tak cicho, że ledwie ją usłyszał.
-- Moich rodziców – dokończył, pociągając solidny łyk z kieliszka.
-- Tak bardzo się narażałeś…tylko dla nich – patrzyła na niego z mieszanką podziwu i niedowierzania.
-- A ty? Ile dałaś radę zrobić dla swoich rodziców – spojrzał jej głęboko w oczy, zamykając jej małą dłoń w swojej dłoni.
Milczeli przez chwilę, rozważając wszystkie słowa, które między nimi padły. Czuli, że to co robią jest w pewien sposób złe i niedopuszczalne. Mimo wszystko było jednak w tym perwersyjnym zabarwieniu coś, co ich pociągało. Coś, co nie pozwalało przestać.
-- Mamy chyba więcej wspólnego niż nam się wydaje – ochrypłym głosem wyrzuciła Weasley.
,,Through the years
We all will be together…”
Stali przed lokalem, patrząc na grupkę muzyków, grających właśnie jedną ze Świątecznych piosenek. Dla bocznego obserwatora mogli wyglądać, jak para zakochanych, na spacerze. Nie trzymali się za ręce, ani nie całowali ostentacyjnie, a nawet od czasu do czasu zdarzało im się ogniście posprzeczać, ale ze sposobu ich rozmowy i gestów bił wzajemny szacunek i coś na kształt…przywiązania.
-- Co teraz? Idziemy na autobus? – zapytała, wrzucając do kapelusza grajków pięćdziesiąt pensów.
-- To bez sensu. Znowu utkniemy w korku, a już i tak dużo czasu tam zmarnowaliśmy, możemy pójść do mojego mieszkania i poczekać aż otworzą sieć – zaproponował, podając jej ramię.
-- Za bardzo ci się narzucam – wymamrotała zmieszana, sprawdzając czy aby na pewno jej różdżka spoczywa spokojnie w kieszeni.
-- Pf! Nonsens i tak już cały jestem umazany szlamem. Zapraszam – przewrócił swoimi szarymi oczami, nie chcąc się przyznać, że świetnie się bawi.
-- Dziękuję…- przyjęła propozycję, rumieniąc się słodko.
Dłuższą chwilę szli w milczeniu, patrząc na barwne wystawy i mijając nielicznych przechodniów. Za wyższymi oknami przewijały się urocze, rodzinne sceny. Wszystko prezentowało się naprawdę sielankowo. Było jednak pytanie, które za nic nie dawało Hermionie spokoju.
-- Jak to się stało, że TY, arystokrata masz mieszkanie w mugolskim Londynie?
-- Lokata kapitału - wzruszył ramionami, skręcając w pięknie oświetlaną uliczkę - swego czasu na Magicznej Giełdzie właśnie w tej części miasta szły najwyższe stawki. Myślisz, że wyemancypowane panienki z Doliny Godryka nie marzą o weekendzie, wśród sklepów? - zapytał, dokłasnie obserwując jej reakcję.
-- Nie wiem. Dla mnie jest tu bajecznie i właściwie nie dziwię się, że są drogie.
-- Cieszysz się, że idziesz do mnie? - kokieteryjnie poprawił włosy.
-- Oh nie marzę o niczym innym niż wieczór w domu mojego największego, Ślizgońskiego wroga - odrzekła sarkastycznie.
-- Wiedziałem! - z namaszczeniem uchylił przed nią drzwi - ale ostrzegam, może cię spotkać zawód.
„If the Fates allow 
So hang a shining star
Upon the highest bough..."

Światło z wiszącej pod sufitem lampy odbijało się od srebrnej bombki, którą trzymała w dłoni. Siedziała na miękkim dywanie, zamykając puste pudełka po ozdobach choinkowych, w tym czasie Draco sprawnym ruchem różdżki zapalił światełka, rozpięte na gałęziach drzewka. Do powieszenia została im już tylko złocista gwiazda na sam czubek. O ile całe popołudnie i wieczór sprawiło, że w większości zapomnieli o wzajemnych urazach, tak wspólne dekorowanie niewielkiego świerka sprawiło, że zupełnie zapomnieli kim właściwie są. W trakcie pracy obalili prawie całą butelkę wykwintnego białego wina i dwie paczki specjalnych włoskich paluszków. Zrobili też przerwę, na obejrzenie "Love Actually", w trakcie którego oboje popłakali się niemiłosiernie. Sumując spędzili bite cztery godziny, jak stare, dobre małżeństwo. Nie dopuszczali jednak do siebie myśli, że tak właśnie było, a na poparcie swoich poglądów co rusz zaczynali niewinne kłótnie. Mimo to ciągle towarzyszyło im nieodparte uczucie, że coś nieodwołalnie się zmienia.
-- I jak? - zapytał Malfoy, siadając obok kobiety i uśmiechając się całkiem szczerze.
-- Hmm...zgaś światło, to ocenimy - wyciągnęła mu z dłoni różdżkę i przemieniła słowa w czyn.
Siedzieli w całkowitych ciemnościach, zasłuchani w dobiegającą zza okna muzykę i patrząc na jarzącą się kolorowym światłem dekorację. Hermionie przeszło przez myśl, że to jedna z najszczęśliwszysch Wigilii w jej życiu.
-- Wiesz co Gran...Weasley? - zapytał, patrząc na jej szkliste oczy.
-- Hmm? - lekko uniosła kąciki ust.
-- Jak na szlamę, to jesteś bardzo okey - szepnął poważnie, kładąc jej dłoń na ramieniu.
-- Jak na dupka i troglodytę też jest znośnie - odparła, opierając ciążącą głowę o jego tors.
I siedzili tak, w ciszy zasłuchani w oddech drugiego. Wrogowie, sprzed lat. A za oknem ktoś śpiewał Świąteczną piosenkę.
"Have Yourself a Merry Little Christmas
Let Your heart be light
From now on..."
Zatrzymali się na przystanku. Było już grubo po dziewiątej, a niebo rozjaśniały puszczane nieopodal fajerwerki. Draco i Hermiona stali naprzeciw siebie, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Nie wiedząc kiedy właściwie zagubili siebie - nie byli już wrogami. Byli kobietą i meżczyzną, zagubionymi, samotnymi, pięćdziesięcioletnimi biurokratami. Zmęczeni życiem i szarą codziennością, znaleźli odskocznię i odbicie od rzeczywistości akurat tego jednego, Wigilijnego wieczoru. Nie wiedzieli ile z ich uczuć było spowodowane winem, ile nastrojem, a ile magią Świąt. Stali więc bezczynnie, nie wiedząc jaki wykonać ruch. Niepewni, czy maski już opadły. 
-- Mam nadzieję, że udało mi się uczynić te Święta, najgorszymi w twoim życiu - z jego ust wydobyły się białe obłoczki pary.
-- Tak, dziękuję Malfoy - pochyliła się ku niemu, nie do końca pewna co chce zrobić.
A on, patrzył na jej ciemne loki, zarumienione policzki i lśniące oczy. Nagle, jak nigdy w życiu poczuł, że chce ją pocałować. A jak Ślizgon chce, to to robi.
-- Jeszcze prezenty - wyszeptał jej praktycznie w wargi.
-- Ta retsauracja była stanowczo za droga... - a ich gorące usta zetknęły się, w, który wyrażał całą pasję, pragnienie i pożądanie.
''Have Yourself a Merry Little Christmas..."
Donośny brzdęk łyżeczki, uderzającej o szkło przerwał jej wspomnienia. Nerwowo poprawiła szmaragdową sukienkę i nieobecnym wzrokiem spojrzała na mównicę, na której ubrany w czarną szatę stał mężczyzna jej życia, jej serce i sens jej egzystencji.
-- To wszystko zasługa mojej kochanej żony, Hermiony. Gdyby nie ona nigdy nie uwierzyłbym, żę może mi się udać, nigdy byśmy go nie schwytali. Ona zrozumiała wagę tej sprawy i dodała mi siły, a nawet spędziła samotne Święta. Kocham cię kochanie - dodał Ron, unosząc kieliszek pełen szampana.
Cała sala rozbrzmiała oklaskami, kobiety ocierały łzy, a mężczyźni potrzyli na nią z podziwem. A ona stłumiła rumieniec i odszukała wzrokiem osobę, z którą spędziła te "samotne Święta". Siedział pod ścianą, nonszalancko oparty o filar i uśmiechał się tym kpiarskim uśmieszkiem. Orkiestra zaczęła grać, a wszyscy wznieśli toast. Oni oboje tymczasem, dokładniej w tej samej chwili położyli dłonie do ust i posłali sobie to ostatnie, Świąteczne spojrzenie.
Po co nam historia miłosna na kilkadziesiąt stron, skoro możemy mieć romans w tramwaju i wysiąść na różnych przystankach?
Czasami najpiękniejszą miłością, jest ta która nie ma prawa zaistnieć. Taka jaką obdarzyli się Dracon Malfoy i Hermiona Weasley - para pięćdzisięcioletnich biurokratów

,,Have Yourself a Merry Little Christmas"