sobota, 21 grudnia 2013

Miniaturka - Have Yourself a Merry Little Christmas

Może jeszcze nie prezent Świąteczny, ale czekoladka adwentowa. Łapcie Miniaturkę, zainspirowaną piosenką Michaela Buble - Have Yourself a Merry Little Christmas.
czytasz = komentujesz.
Wesołych Świąt!!
***
,,Have yourself a merry little Christmas…”
Wigilia Bożego Narodzenia to prawdopodobnie najbardziej magiczny dzień w ciągu całego roku. To bezapelacyjnie jedyne takie dwadzieścia cztery godziny, kiedy ludzie zapominają o wzajemnych urazach, sporach, drobnych i tych większych zatargach. Jedyny, kiedy oddalone o tysiące lat świetlnych osoby spajają się w ciepłym uścisku dłoni. Dzień, w którym nawet najgorsi wrogowie mówią ludzkim głosem.
Mimo całej tej niesamowitej otoczki zawsze znajdą się takie osoby, tudzież korporacje, pozostające odporne na wszelkie uroki Świąt. Jednym z miejsc, do których gwiazdkowa aura nie miała możliwości zawitać było Ministerstwo Magii, a konkretniej Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
Hermiona Weasley skrupulatnie zapełniała puste miejsce, na śnieżnobiałym pergaminie, równiutkimi literkami, znaczonymi granatowym atramentem. Zarzuciwszy nogę, na nogę, z nienagannie wyprostowanymi plecami i wysoko uniesioną głową co jakiś czas, podkreślała falistą linią istotne frazy, w leżącym obok raporcie. Całkowicie oddana pracy nie dostrzegała, wirujących za oknem płatków śniegu, ani migoczących radośnie sklepowych wystaw, które oglądały zarumienione twarzyczki, z nosami przyklejonymi do szyb. Zamiast myśleć o Wigilijnych potrawach, jej umysł całkowicie pochłaniały nazwiska, cyfry, daty i wykroczenia. Była właśnie w trakcie pisania wyjątkowo skomplikowanej apelacji, do trybunału Magii, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
-- Proszę – rzuciła mimochodem, nie odrywając wzroku od decyzji.
-- Ja już będę się zbierać proszę pani – powiedziała młoda blondynka, zatrzymując się na progu.
-- Już? – zapytała Weasley w roztargnieniu, rzucając okiem na stojący w rogu pokoju zegar.
-- Już prawie piąta, za piętnaście minut zamykają sieć Fiuu, teren teleportacji i Świstokliki. Ja chcę jeszcze coś upichcić no i rodzina się zjedzie! – mówiła rozgorączkowana, zawiązując na szyi jedwabny szaliczek.
-- No tak, dziś Wigilia – westchnęła Hermiona, trochę zbyt energicznie stawiając kropkę, na końcu zdania – wesołych Świąt.
Stella nerwowo skubnęła róg płaszcza, uważnie lustrując wzrokiem swoją przełożoną. Przez pół roku pracy zdołała się zorientować, że była Gryfonka ma skłonności do pracoholizmu, ale nie spodziewała się, że może zrezygnować ze Świąt na rzecz pracy! Tym bardziej, że o ile się orientowała miała dość sporą rodzinę.
-- A Pani nie idzie do domu? – zagaiła nieśmiało.
-- Nie, czemu? – przybrała taki ton, jakby sekretarka powiedziała najbardziej irracjonalną rzecz na świecie.
-- No do rodziny… - szepnęła speszona.
Gdyby wzrok umiał zabijać, kobieta prawdopodobnie leżałaby na ziemi bez tchu, w to śliczne, zimowe popołudnie.
-- To moja sprawa, ale jeżeli już koniecznie musisz wiedzieć, to zjem kolację dopiero późnym wieczorem. Wesołych Świąt i do rychłego zobaczenia – stwierdziła lodowato Hermiona, rzucając lekką aluzję, by młoda dziewczyna już sobie poszła.
-- Wesołych Świąt Pani Weasley – odparła smutno, zamykając za sobą drzwi do gabinetu szatynki.
-- Wścibska zdzira – mruknęła Gryfonka, wracając do przerwanej pracy.
Właściwie nie cieszyła ją zbytnio taka forma spędzania tych dni, ale pod nawałem apelacji i odwołań za wszelką cenę usiłowała ukryć cały żal i smutek, rozdzierający jej serce. Starannie uzupełniała kolejne rubryczki, przy akompaniamencie tykającego zegara i cichnących pomału głosów, dochodzących z korytarza.
„Have yourself a merry little Christmas
Make the Yuletide gay
Wszystko musi kiedyś się skończyć, teczka pełna służbowych pergaminów również. Nawet Hermiona nie była w stanie temu zaprzeczyć i choćby nie wiem jak się starała musiała wreszcie przyznać, że skończyła wszystko co miała do zrobienia. Zrezygnowanym i przerażonym spojrzeniem obrzuciła cały gabinet, usiłując znaleźć jakąkolwiek deskę ratunku – niestety, bezskutecznie. Nie miała już żadnej wymówki, by dłużej odkładać powrót do domu. Rozprostowała kości, wstając od biurka i z ociąganiem poukładała teczki, na półkach. Kiedy narzuciła na ramiona swój ciepły płaszcz wszystko było w idealnym porządku. Dębowa szafa, obok kosza na papiery, wyczyszczone na błysk półki, pojemnik na pocztę służbową i czerwona lampka na gładkim blacie stołu. Szybkim ruchem zasłoniła wyblakłe od słońca rolety i mocniej naciągnęła wełnianą czapkę na uszy. W jej miejscu pracy nie było nawet najmniejszego Świątecznego akcentu. Nie chciała, żeby cokolwiek przypominało jej o tym „co mamy dzisiaj”. Nie przepadała za Gwiazdką, a w tym roku szczególnie ciężko było jej przebrnąć przez te „radosne” chwile. Powoli zamknęła drzwi i wyszła na opustoszały korytarz. Wszyscy byli już w domach, ubierając choinkę, gotując lub układając kolorowe pakunki, na mięciutkim dywanie. Nawet skrzaty domowe miały wolne tego dnia – tylko ona siedziała do późna, spędzając najbardziej wyjątkowy wieczór roku, w otoczeniu papierów. Nerwowo poprawiła pasek torebki, w ten sposób omijając otaczające ją puste przestrzenie. Jeszcze nigdy w życiu droga do kominka nie była tak długa i bolesna. Zatrzymała się przed wejściem do windy, mocno wciskając guzik. Czas oczekiwania zapełniała melodyjnym postukiwaniem obcasa o posadzkę. Kiedy drzwi wreszcie się otworzyły nie czekając ani sekundy wskoczyła do środka, wybierając parter. W momencie kiedy winda miała ruszać, ktoś w ostatniej chwili wsunął but w szparę w drzwiach, tym samym rozwiewając jej przypuszczenia, jako by była najdłużej pracującą osobą w Ministerstwie.
Wysoki, szczupły mężczyzna w szarej szacie wślizgnął się, stając obok niej z nonszalanckim uśmiechem. Nie musiała nawet dokładnie mu się przyglądać by rozpoznać kim jest. Nawet na końcu świata rozpoznałaby ten kpiarski uśmieszek i wiecznie uniesioną głowę, nie wspominając już o platynowych włosach, wiąż charakterystycznych, mimo znacznych zakoli. Jakby sam fakt, że ktokolwiek poza nią się przepracowuje nie był dość szokujący, to w dodatku tą osobą musiał być Dracon Malfoy. Nie bawiąc się nawet w udawanie sympatii rzuciła mu wściekłe spojrzenie, po czym chrząknęła znacząco i wcisnęła się w sam kąt windy.
-- O Weasley, nie poznałem cię – stwierdził wyrwany z zamyślenia blondyn.
-- A ja ciebie tak. Odór twoich cholernych perfum czuć na drugim końcu gmachu – syknęła.
On tylko poszerzył swój firmowy uśmiech, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-- Ty nigdy nie dorośniesz, prawda szlamciu?
-- Ty nigdy nie przestaniesz być dupkiem, imitacjo mężczyzny? – odcięła się.
Resztki rozbawienia zniknęły bezpowrotnie z jego twarzy, zastąpione nienawiścią i irytacją.
-- Widzę, że rudy ma jednak trochę rozumu, wreszcie cię zostawił. I tak podziwiam go, że tak długo wytrzymał.
Miała realną ochotę rozwalić mu ten arystokratyczny nos, ale postanowiła zrobić mu ten jedyny, świąteczny prezent.
-- Mogłabym to samo powiedzieć o Astorii. To prawdziwy cud, że jeszcze nie wisisz, jako flaga na pałacu Buckingham – z mściwą satysfakcją wymaszerowała z windy, kierując się do najbliższego kominka. Sięgnęła po garść proszku i nie myśląc wiele krzyknęła donośnie swój adres. Nic jednak się nie stało. Płomienie zamigotały zielono, po chwili gasnąc.
-- Co jest? – mruknęła, kolejny raz próbując się przenieść.
-- Oh Weasley ty nawet z sieci Fiuu nie umiesz korzystać – westchnął Malfoy, nabierając trochę pyłu – patrz, jak to się robi – dodał, wykrzykując miejscowość, w której znajdował się jego dwór.
Nie udało mu się jednak przenieść. Sytuacja była taka sama, jak w przypadku Hermiony.
-- Phi! Pewnie bali się, że rozwalisz kominek swoim gigantycznym ego – zauważyła, usiłując się teleportować.
-- Co się na stringi Merlina dzieje?! – warknął, sfrustrowany arystokrata.
-- No tak, zapomniałam! – pacnęła się w głowę, otwartą dłonią – dzisiaj Wigilia! Od pół godziny wszystkie magiczne środki transportu są zablokowane. Robią obławę, na tego psychopatę, z Whiteshire – zauważyła, przypominając sobie słowa Rona i Stelli.
-- Czemu mnie o tym nie uprzedzono?! – pieklił się mężczyzna, wymachując rękami.
-- Uprzedzono by, gdybyś zniżył się do przyjścia na wczorajsze walne zebranie – fuknęła, mocniej opatulając się szalikiem i ruszając do wyjścia.
-- A ty gdzie?! – krzyknął, za oddalającą się kobietą.
-- Do domu – rzuciła przez ramię.
Malfoy przez moment stał na środku holu, całkiem zdezorientowany. W sprawach miejskiej komunikacji, zwłaszcza tej mugolskiej był całkowitym laikiem. Nigdy nie wiedział, co to za papierek, który mugole wsuwali do dziwnego pudełka, ani do jakiego autobusu wsiąść, a już ten podziemny pociąg sprawiał, że strach paraliżował go całego. Nie myśląc wiele, rozważył wszystkie za i przeciw, po czym bez zastanowienia rzucił się w pościg za swoim wrogiem.
-- Hej! Weasley! Zaczekaj!                                                      
„Our troubles will be out of sight…”
-- Jak jedziesz baranie?! – zaklął donośnie kierowca autobusu, z całej siły uderzając w klakson.
-- Urocze – skwitowała zniesmaczona Hermiona.
-- Czemu nie jedziemy? – niecierpliwił się Draco.
-- Są korki, zwłaszcza dziś i zwłaszcza w centrum. Gdybyśmy pojechali metrem, już dawno byśmy byli na miejscu – odparła zirytowana kobieta.
-- Nigdy w życiu nie wsiądę do jakiegoś podziemnego autobusu! Ty sobie nim jeźdź i tak już reprezentujesz niski poziom – burknął, krzyżując ręce na piersi.
-- Dobrze, więc wysiadam – syknęła, wstając.
-- Nie, błagam! – chwycił ją za łokieć, a w jego szarych oczach malował się realny strach.
-- Czemu miałabym cię słuchać?- zapytała niechętnie Gryfonko.
-- Bo…bo… - zaciął się blondyn.
-- Bo co?
-- Bo to niemoralne! Wsadziłaś mnie do jakiejś puszki, z obcymi, dziwnymi mugolami, daleko od magicznej cywilizacji i teraz tak sobie odejdziesz? Zrobisz to Weasley? Obrończyni uciśnionych… - musiała zakryć mu usta dłonią, bo ludzie łypali na nich podejrzliwie.
Mimo całej płomiennej przemowy jej spojrzenie mówiło, że bez wahania „niemoralnie” go tam zostawi.
-- No dobrze, Gran..Weasley, PROSZĘ – wypluł, jak najgorszą obelgę.
-- Od razu lepiej - uśmiechnęła się szeroko i klasnęła w dłonie.
-- Tylko błagam nie odzywaj się za dużo. Już sam fakt, że jestem zmuszony spędzać z tobą Wigilię i oddychać tym samym powietrzem co ty jest dostatecznie obleśny.
-- A podobno w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem – westchnęła, naburmuszona zajmując siedzenie naprzeciw niego.
“Have yourself a merry little Christmas
Make the Yuletide gay
From now on
Our troubles will be miles away…”
-- Czemu właściwie nie jesteś w domu? Przecież, choć to dziwne masz rodzinę – zapytał, opierając głowę o chłodną szybę autobusu.
-- Chcesz wiedzieć, żeby móc się ze mnie natrząsać? – obrzuciła go sceptycznym spojrzeniem, poziom ich nienawiści był wręcz szokująco wysoki.
-- I tak się dowiem, jeżeli będę miał ochotę. Weasley oboje jesteśmy politykami, powinnaś wiedzieć i docenić, że pytam w twarz.
Przez moment obserwowali się uważnie, po czym kobieta westchnęła głęboko i rozpięła jeden guzik płaszcza.
-- Rodzice spędzają romantyczne Święta w Australii, teściowie są u Fleur i Charliego, wiesz – zostali pradziadkami. Ron jest na akcji, wszyscy aurorzy się angażują w łapanie tego mordercy. Hugo został w Hogwarcie, uczy się do Owutemów… - zaczęła powoli, ale mężczyzna jej przerwał.
-- Wdał się w mamusię? – zapytał, niedostrzegalnie unosząc kąciki ust.
-- Tak, mój mały Krukon – Hermiona, uśmiechnęła się z czułością.
-- A twoja córka?
-- Rose przyjedzie dopiero jutro, Wigilię spędza ze swoim chłopakiem u jego dziadków, potem dzień u nas i potem znowu gdzieś z nim wyjeżdża – nieznacznie posmutniała.
-- Nie lubisz go? – zainteresował się Ślizgon.
-- Nie znam. Już bardzo długo zwleka, żeby nam go przedstawić. Wiesz, trochę mnie martwi że nam nie ufa… - mruknęła pod nosem.
-- Może to ktoś, z przeszłością? – podsunął cicho.
-- Pokocham go kimkolwiek będzie, o ile tylko ona będzie go kochać – wyszeptała, patrząc mu w oczy – a ty? Czemu nie spędzasz Świąt z rodziną?
-- Scorpius, Astoria i jego wybranka są u Greengrassów – skrzywił się z niesmakiem.
-- Nie lubisz teściów? – roześmiała się, widząc jego minę.
-- Ależ, uwielbiam ich… - przewrócił oczami – a co do Scorpa, to mam w tej kwestii podobnie, jak ty. Nie chce przedstawiać, żeby…jak on to mówi…nie zapeszyć – prychnął ostentacyjnie.
Weasley tymczasem kolejny raz wybuchła radosnym śmiechem. Kto by pomyślał, że Malfoy potrafił być w miarę normalny i nie obrażać jej dłużej niż pięć minut.
-- Czy my się w ogóle przemieszczamy?! – zdenerwował się, wyglądając za okno.
-- Od czterdziestu minut tkwimy, na Oksford Street – poinformowała stojąca obok niewysoka kobieta, z naręczem paczek.
-- To nie ma sensu – westchnęła Hermiona, pomału tracąc wiarę, że kiedykolwiek dotrze do domu.
-- Oksford Street? – zapytał, ożywiony Malfoy – chodźmy na obiad Grang…Weasley. Konam z głodu – dodał szybko.
-- Nie mam przy sobie pieniędzy – wyznała, chociaż była okropnie głodna.
-- W tym momencie mnie obraziłaś! – syknął, oburzony – ZAWSZE płacę za kobiety…nawet jeżeli są szlamami – wstał i kurtuazyjnie podał jej ramię.
Przez chwilę rozważała różne opcje, jednak w końcu burczący brzuch zwyciężył.
-- Liczę, że mnie nie otrujesz – rzuciła bez przekonania, przebijając się przez tłum pasażerów do wyjścia.
„Faithful friends who are dear to us
Gather near to us once more…”
-- Naprawdę miał taki tatuaż? – Draco parsknął z dezaprobatą i rozbawieniem równocześnie.
-- Jak słowo honoru – położyła dłoń, na sercu, wycierając usta białą serwetką.
-- Cały piąty rok był co najmniej nienormalny – skwitował Ślizgon, dolewając jej i sobie wina.
-- To nadal nic w porównaniu z szóstym – podziękowała mu krótkim skinieniem głowy.
-- Szósty rok…rok błędów – powiedział cicho, nagle smutniejąc.
-- Nie mogę zrozumieć jednej rzeczy… skoro zdawałeś sobie sprawę, że to złe, że to nie ta strona zwycięży… czemu nie zrezygnowałeś? – zapytała nieśmiało, odkładając widelec na talerz i układając sztućce na piątą.
-- Nie mówię, że wiedziałem od samego początku. Najpierw to była zabawa, wyzwanie, służba ideałom…Chciałem być taki jak mój ojciec…za wszelką cenę. Dopiero potem otworzyłem oczy…ale nie mogłem już zawrócić… - głos mu się załamał.
-- Kochałeś…? – rzekła Hermiona tak cicho, że ledwie ją usłyszał.
-- Moich rodziców – dokończył, pociągając solidny łyk z kieliszka.
-- Tak bardzo się narażałeś…tylko dla nich – patrzyła na niego z mieszanką podziwu i niedowierzania.
-- A ty? Ile dałaś radę zrobić dla swoich rodziców – spojrzał jej głęboko w oczy, zamykając jej małą dłoń w swojej dłoni.
Milczeli przez chwilę, rozważając wszystkie słowa, które między nimi padły. Czuli, że to co robią jest w pewien sposób złe i niedopuszczalne. Mimo wszystko było jednak w tym perwersyjnym zabarwieniu coś, co ich pociągało. Coś, co nie pozwalało przestać.
-- Mamy chyba więcej wspólnego niż nam się wydaje – ochrypłym głosem wyrzuciła Weasley.
,,Through the years
We all will be together…”
Stali przed lokalem, patrząc na grupkę muzyków, grających właśnie jedną ze Świątecznych piosenek. Dla bocznego obserwatora mogli wyglądać, jak para zakochanych, na spacerze. Nie trzymali się za ręce, ani nie całowali ostentacyjnie, a nawet od czasu do czasu zdarzało im się ogniście posprzeczać, ale ze sposobu ich rozmowy i gestów bił wzajemny szacunek i coś na kształt…przywiązania.
-- Co teraz? Idziemy na autobus? – zapytała, wrzucając do kapelusza grajków pięćdziesiąt pensów.
-- To bez sensu. Znowu utkniemy w korku, a już i tak dużo czasu tam zmarnowaliśmy, możemy pójść do mojego mieszkania i poczekać aż otworzą sieć – zaproponował, podając jej ramię.
-- Za bardzo ci się narzucam – wymamrotała zmieszana, sprawdzając czy aby na pewno jej różdżka spoczywa spokojnie w kieszeni.
-- Pf! Nonsens i tak już cały jestem umazany szlamem. Zapraszam – przewrócił swoimi szarymi oczami, nie chcąc się przyznać, że świetnie się bawi.
-- Dziękuję…- przyjęła propozycję, rumieniąc się słodko.
Dłuższą chwilę szli w milczeniu, patrząc na barwne wystawy i mijając nielicznych przechodniów. Za wyższymi oknami przewijały się urocze, rodzinne sceny. Wszystko prezentowało się naprawdę sielankowo. Było jednak pytanie, które za nic nie dawało Hermionie spokoju.
-- Jak to się stało, że TY, arystokrata masz mieszkanie w mugolskim Londynie?
-- Lokata kapitału - wzruszył ramionami, skręcając w pięknie oświetlaną uliczkę - swego czasu na Magicznej Giełdzie właśnie w tej części miasta szły najwyższe stawki. Myślisz, że wyemancypowane panienki z Doliny Godryka nie marzą o weekendzie, wśród sklepów? - zapytał, dokłasnie obserwując jej reakcję.
-- Nie wiem. Dla mnie jest tu bajecznie i właściwie nie dziwię się, że są drogie.
-- Cieszysz się, że idziesz do mnie? - kokieteryjnie poprawił włosy.
-- Oh nie marzę o niczym innym niż wieczór w domu mojego największego, Ślizgońskiego wroga - odrzekła sarkastycznie.
-- Wiedziałem! - z namaszczeniem uchylił przed nią drzwi - ale ostrzegam, może cię spotkać zawód.
„If the Fates allow 
So hang a shining star
Upon the highest bough..."

Światło z wiszącej pod sufitem lampy odbijało się od srebrnej bombki, którą trzymała w dłoni. Siedziała na miękkim dywanie, zamykając puste pudełka po ozdobach choinkowych, w tym czasie Draco sprawnym ruchem różdżki zapalił światełka, rozpięte na gałęziach drzewka. Do powieszenia została im już tylko złocista gwiazda na sam czubek. O ile całe popołudnie i wieczór sprawiło, że w większości zapomnieli o wzajemnych urazach, tak wspólne dekorowanie niewielkiego świerka sprawiło, że zupełnie zapomnieli kim właściwie są. W trakcie pracy obalili prawie całą butelkę wykwintnego białego wina i dwie paczki specjalnych włoskich paluszków. Zrobili też przerwę, na obejrzenie "Love Actually", w trakcie którego oboje popłakali się niemiłosiernie. Sumując spędzili bite cztery godziny, jak stare, dobre małżeństwo. Nie dopuszczali jednak do siebie myśli, że tak właśnie było, a na poparcie swoich poglądów co rusz zaczynali niewinne kłótnie. Mimo to ciągle towarzyszyło im nieodparte uczucie, że coś nieodwołalnie się zmienia.
-- I jak? - zapytał Malfoy, siadając obok kobiety i uśmiechając się całkiem szczerze.
-- Hmm...zgaś światło, to ocenimy - wyciągnęła mu z dłoni różdżkę i przemieniła słowa w czyn.
Siedzieli w całkowitych ciemnościach, zasłuchani w dobiegającą zza okna muzykę i patrząc na jarzącą się kolorowym światłem dekorację. Hermionie przeszło przez myśl, że to jedna z najszczęśliwszysch Wigilii w jej życiu.
-- Wiesz co Gran...Weasley? - zapytał, patrząc na jej szkliste oczy.
-- Hmm? - lekko uniosła kąciki ust.
-- Jak na szlamę, to jesteś bardzo okey - szepnął poważnie, kładąc jej dłoń na ramieniu.
-- Jak na dupka i troglodytę też jest znośnie - odparła, opierając ciążącą głowę o jego tors.
I siedzili tak, w ciszy zasłuchani w oddech drugiego. Wrogowie, sprzed lat. A za oknem ktoś śpiewał Świąteczną piosenkę.
"Have Yourself a Merry Little Christmas
Let Your heart be light
From now on..."
Zatrzymali się na przystanku. Było już grubo po dziewiątej, a niebo rozjaśniały puszczane nieopodal fajerwerki. Draco i Hermiona stali naprzeciw siebie, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Nie wiedząc kiedy właściwie zagubili siebie - nie byli już wrogami. Byli kobietą i meżczyzną, zagubionymi, samotnymi, pięćdziesięcioletnimi biurokratami. Zmęczeni życiem i szarą codziennością, znaleźli odskocznię i odbicie od rzeczywistości akurat tego jednego, Wigilijnego wieczoru. Nie wiedzieli ile z ich uczuć było spowodowane winem, ile nastrojem, a ile magią Świąt. Stali więc bezczynnie, nie wiedząc jaki wykonać ruch. Niepewni, czy maski już opadły. 
-- Mam nadzieję, że udało mi się uczynić te Święta, najgorszymi w twoim życiu - z jego ust wydobyły się białe obłoczki pary.
-- Tak, dziękuję Malfoy - pochyliła się ku niemu, nie do końca pewna co chce zrobić.
A on, patrzył na jej ciemne loki, zarumienione policzki i lśniące oczy. Nagle, jak nigdy w życiu poczuł, że chce ją pocałować. A jak Ślizgon chce, to to robi.
-- Jeszcze prezenty - wyszeptał jej praktycznie w wargi.
-- Ta retsauracja była stanowczo za droga... - a ich gorące usta zetknęły się, w, który wyrażał całą pasję, pragnienie i pożądanie.
''Have Yourself a Merry Little Christmas..."
Donośny brzdęk łyżeczki, uderzającej o szkło przerwał jej wspomnienia. Nerwowo poprawiła szmaragdową sukienkę i nieobecnym wzrokiem spojrzała na mównicę, na której ubrany w czarną szatę stał mężczyzna jej życia, jej serce i sens jej egzystencji.
-- To wszystko zasługa mojej kochanej żony, Hermiony. Gdyby nie ona nigdy nie uwierzyłbym, żę może mi się udać, nigdy byśmy go nie schwytali. Ona zrozumiała wagę tej sprawy i dodała mi siły, a nawet spędziła samotne Święta. Kocham cię kochanie - dodał Ron, unosząc kieliszek pełen szampana.
Cała sala rozbrzmiała oklaskami, kobiety ocierały łzy, a mężczyźni potrzyli na nią z podziwem. A ona stłumiła rumieniec i odszukała wzrokiem osobę, z którą spędziła te "samotne Święta". Siedział pod ścianą, nonszalancko oparty o filar i uśmiechał się tym kpiarskim uśmieszkiem. Orkiestra zaczęła grać, a wszyscy wznieśli toast. Oni oboje tymczasem, dokładniej w tej samej chwili położyli dłonie do ust i posłali sobie to ostatnie, Świąteczne spojrzenie.
Po co nam historia miłosna na kilkadziesiąt stron, skoro możemy mieć romans w tramwaju i wysiąść na różnych przystankach?
Czasami najpiękniejszą miłością, jest ta która nie ma prawa zaistnieć. Taka jaką obdarzyli się Dracon Malfoy i Hermiona Weasley - para pięćdzisięcioletnich biurokratów

,,Have Yourself a Merry Little Christmas"



piątek, 1 listopada 2013

Drabble Myśli

Drabble czyli 100 słów.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
*******
Lekki uśmiech.
Słodki rumieniec.
Subtelne muśnięcie.
Przypadkowe spojrzenie.
Odwraca wzrok, pochyla twarz.
Choć to nie Gryfońskie, wciąż mnie obserwuje.
Brzdęk upuszczanego sztućca.
Odwraca się
Patrzy TAK.
Podnosi się, by lepiej widzieć, policzki oblewa jej pąs.
Posyła całusa, tylko do mnie. Iście Ślizgońsko.
Ze świętym oburzeniem ucieka przed tym gestem.
Śmieje się.
Nie umie ukryć iskier radości.
Cholera mój błąd, on mówi coś.
Słyszała, pyta go czy słyszał też.
Ma ładne oczy.
Szczery śmiech.
Lśniące włosy.
Długie nogi.
Inteligencję w oczach.
- Draco, będziesz jadł te tosty?
- Hermiona! Spóźnimy się , idziesz?
- Co mówisz? Tak, już…nie, wszystko jest ok.




niedziela, 6 października 2013

Miniaturka - Mury

Mury Ministerstwa Magii widziały wiele najróżniejszych historii. Widziały wzloty, upadki, wielkie kariery i liczne kłamstewka. Słyszały puste obietnice i wchłonęły pot, a nawet krew. Kryły karierowiczów i idealistów. Nie obeszła ich śmierć, jak również i miłość. Mury te jednoczyły i dzieliły niejednokrotnie. To smutne że nikt nie dostrzega jak wielu tajemnic były powiernikiem. Świat może upaść, ale Ministerstwo będzie zawsze. Wszak jakże wyglądałby świat bez polityki? Wielu przyrównuje nawet miłość do władzy, długa do niej droga, a balansowanie na szczycie również nie najłatwiejsze. Za fakt oczywisty musimy więc uznać, że całe społeczeństwo z Ministerstwa wychodzi i do niego właśnie wraca. Dla jednych konieczność, dla innych ucieczka.
A czym było Ministerstwo dla dwojga ludzi, ze „Złotego Pokolenia”? Odpowiedź właściwie nie jest jednoznaczna, wpływa na nią wiele różnych czynników, spośród których odmiana jest chyba najsilniejszym. Opowieść toczyła się w cieniu filarów, po godzinach pracy i właściwie nikt prócz tych murów nie miał o niej pojęcia. A nawet jeśli ktokolwiek się o niej dowiedział, zapewne nie uwierzył – większej abstrakcji bowiem świat nie widział.
Każdy za to zna historię Hermiony Weasley, majestatycznie pnącej się po szczeblach kariery, zdolnej, światłej, młodej i słynnej na całym globie wybawczyni Magicznego Społeczeństwa. Po wojnie ukończyła Hogwart, wyróżniona (rzecz jasna), związała losy ze znanym i zakochanym w niej po uszy aurorem – Ronaldem Weasleyem, urodziła córkę i syna, zamieszkała w ślicznym domku i podsumowując od tej słodyczy niedobrze się robi.
Od zaranie dziejów nikt nie ma ochoty odkrywać ciemnych niedomówień cukierkowej, książkowej rzeczywistości, więc czemu akurat tym razem miałoby być inaczej? Nie warto właściwie zaprzątać sobie głowy szczęśliwą dorosłością Pani Weasley, jednak nie wolno skreślać całkowicie jej życia. Bowiem mało kto wie, iż była Panna Granger była kiedyś zakochana.
Ale nie tak idiotycznie, książkowo. Była zakochana naprawdę . Płakała, wrzeszczała, poddawała się namiętności i cierpiała. Najkrócej mówiąc nasza kujonka kiedyś przeżyła najbardziej realne z uczuć.
A to był taki zwykły, szary dzień. Płaszcz był szary, włosy przetkane siwizną, a oczy zmęczone. Był buziak na dzień dobry, uścisk dłoni i stosik papierów na biurku. Było stado interesantów i cztery rozprawy. Była też przerwa na lunch i absencja męża. Był też jednak mężczyzna, o zgarbionej postawie, zmarznięty i głodny jak wilk. Były zajęte stoliki i błagalne spojrzenie rzucone w jej stronę.  No i było to kulminacyjne skinięcie głową, któremu zawdzięcza najciekawszą przygodę w życiu.
Opowieść z jednym bohaterem jest nudna i niemożliwa. Tak więc, jak przystało na bestsellerowy format historii Pani-Wiem-To-Wszystko nie była ona jedyną postacią. Wszyscy kochają czarne charaktery…no może z wyjątkiem autorek. Tak więc Dracon Malfoy nie został zaszczycony równie kolorową przyszłością co bohaterscy Gryfoni – Draco Malfoy miał żonę i syna, zamieszkał w gigantycznej willi, miał wysoką pozycję w Ministerstwie i grzecznie uchylał ronda kapelusza przed Harrym Potterem. Ot cały paradoks – wbrew przewidywaniom nasz Smok ustawił się całkiem nieźle.
Kto jest Ślizgonem ten wie – węże nienawidzą rutyny.
Nienawidzą też upierdliwych kontroli, korków w sieci Fiuu, nieobecnej sekretarki i zatłoczonego baru. Sumując zebrane informacje możemy wywnioskować, że dla blondyna nie miało najmniejszego znaczenia, iż jedyne wolne krzesło w lokalu znajduje się naprzeciw krzesła wroga z przed lat.
Tak więc było błagalne spojrzenie, skinienie głową i wystygła kawa. Był też Draco Malfoy dziękujący Hermionie Weasley za rzeczone skinienie.
Później historia potoczyła się wartko i szybko. Dwoje zmęczonych ludzi, w „kwiecie wieku” zaczęło rozmawiać, chcąc zapełnić niezręczną ciszę. Zbyt znużeni by się kłócić, zbyt ciekawi by zakończyć. Padły uśmiechy, porównania, wyszukane cytaty i niewinne dowcipy. Propozycja spaceru i entuzjastyczna zgoda. Tym, prostym sposobem zaczęły się codzienne spotkania Gryfonki i Ślizgona.
Nasza kochana Polityka też nie w ciemię bita, niesamowicie łaskawa okazała się w stosunku do niecodziennej parki. Wyszła pewna sprawa, która wymagała współpracy dwóch departamentów. Były długie narady, rozmowy po godzinach, były afery, kłamstwa, niedomówienia. Oczywiście był też pocałunek.
Sprawy toczyły się coraz szybciej, wyjaśniały zawiłości, odsłaniała przeszłość i nawiązywało uczucie. Pertraktacje, rozmowy, nieczyste zagrywki.
A oni w dwójkę jakoś sobie radzili. Spotkania były częstsze, a czyny odważniejsze. Symfonie muśnięć, niewinne uśmiechy, perwersyjne ruchy. Uczucie zaczęło zaślepiać umysł, rodząca się więź zepchnęła Politykę na drugi plan.
Wiedzieć należy, że polityka nie lubi być epizodyczną. Choć Ministerstwo łaskawe jest, to jeżeli w grę wchodzi Polityka obstaje za nią murem. Tym razem było tak samo. Mściwa, niczym kobieta dołożyła starań, by zniweczyć ich plany.
Była przegrana rozprawa, wzajemne oskarżenia, były ostre słowa i dwie skierowane przeciw sobie różdżki.
Były łzy i wyznania.
Padło nie jedno „Kocham Cię”
Lecz tylko jedno, najbardziej treściwe…
Obliviate.
Mury nie lubią smutnych zakończeń. Właściwie lepiej brać z nich przykład i milczeć. Ktoś jednak powinien znać tą historię. Tylko od Was zależy, czy będzie żyć dalej. 

czwartek, 3 października 2013

DRABBLE

Lumos!
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Żyję, mam się nawet dobrze. Nauka mnie wykańcza, to trudne.
Chcę kontynuować losy Draco i Hermiony, zwłaszacza iż zbliżamy się do kulminacyjnego punktu.
Na pocieszenie zostawiam Drabble, jedno z tych których wysłanie na "stowarzyszenie dhl" rozważam.
Czytajcie!*~*~~*
Powoli zbliżył się do drzwi, przyklejając ucho do dziurki od klucza.
- Szlama!
- Smarkacz!
- Szuja!
- Skurczybyk!
- Szmata!
- Szczur!
- Suka!
- Samolub!
- Szmaciarz!
- Sukinsyn!
Nie mógł uwierzyć, że jego dojrzali rodzice, którzy od zawsze gardzili przekleństwami tak się kłócą. Gwałtownie wkroczył do kuchni i ocenił sytuację. Dorośli jednak nie walczyli, ale bynajmniej czytali gazetę.
BINGO! Pewnym ruchem wyrwał mamie długopis i wpisał kluczowe słowo.
- Skunks – odczytała głośno Hermiona.
- Mój syn! – krzyknął Draco z dumą.
"Obraźliwie na literę ”S”."

- I daj tu dorosłym rozwiązywać krzyżówkę – westchnął Scorpius, wracając do swojego pokoju

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Miniaturka - Czarujący Wieczór

Bibliotekarka wróciła z wakacji i pracuje nad rozdziałem (na czwartek), tymczasem pozostawiam Wam miniaturkę, która jest dla mnie bardzo ważna i dlatego proszę nawet o negatywne komentarze. Kto jest bohaterem, połapiecie się. Narracja jest pierwszoosobowa, oby Was to nie zraziło. Czytasz=komentujesz...bardzo, bardzo proszę.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Gwar rozmów, barwne stroje migoczące mi przed oczami. Ludzie mijają mnie i kiwają głową, każdy mnie zna, każdy szanuje ,efekt wieloletnich zasług. Jakiś polityk woła mnie, z drugiego końca sali, bym się z nim napił, piękna kobieta siada na kolanach, prosi mnie o pocałunek. Zakochana para wiruje w rytm muzyki, posyłając mi uśmiechy. Ktoś upada, ktoś wstaje, ktoś się śmieje, ktoś – tamując łzy, wybiega z pokoju. Odgłos szkła, uderzającego o szkło stanowi akompaniament do tańca rozpusty. Najdroższe potrawy zachęcają zapachem i wyglądem, parkiet kusi wrażeniami. Dym z najdroższych cygar, zasnuwa pokój, niby kurtyna, mająca na celu ukrycie popełnianych grzechów. Rozkrzyczany, upojony rozkoszą tłum wzywa mnie i wiem, że byłbym przezeń godnie przyjęty, a jednak odrzucam go. Każdy, najdrobniejszy szczegół walczy o moją uwagę, skąpany w świetle kandelabrów, a ja patrzę tylko na jedną, jedyną osobę.
Widzę jak on łapczywym wzrokiem, wyłapuje twoje rumieńce. Widzę, jak drżysz leciutko od jego spojrzeń. Bezradnie patrzę, jak jego oddech otula cię niby szal z najdelikatniejszego jedwabiu. Powoli, z każdym kolejnym rozdaniem coraz chętniej grasz w tę grę. Karta upada na kartę. Dama pik, król kier. Nie zabraniasz mu sunąć w wyobraźni, po twej białej szyi, nie odtrącasz gdy zakłada ci kosmyk rudych włosów za ucho. Nie przeszkadza ci jego zapach, wirujący wokół twej twarzy.
Wszystko to napiera na mnie, a zarazem przyzywa rozpaczliwie, bym oddał się rozpuście, bym oderwał wzrok. Ale ja tkwię wbity w kąt, mam śmiałość dostrzegać stąd każdy szczegół tej zabawy. Każdy gest, dotyk, słowo i uśmiech. Mój rozbiegany wzrok błądzi po twojej postaci, czuję że mam do piekła tylko krok. Omdlewam, jednocześnie bojąc się zamknąć oczy. Wesołe towarzystwo mnie woła, chcę bym towarzyszył im w tej nocy zapomnienia, mógłbym wieść tam prym, choć nigdy tak jak ty. To ty zawsze jesteś gwiazdą. Mimo to jestem na dobrej pozycji, mam możliwość zabłyśnięcia, a jednak wolę być tu i patrzeć.
On skinął ci głową, przeszywa go dreszcz, gdy na jego słowa odpowiadasz uśmiechem. Nie szczędzisz ich tego wieczoru, niby róże rozrzucasz wokół niego radosne grymasy. Widzę, jak mówisz, jak słuchasz – on zamilkł skromnie, brakuje mu tchu. Zamiera w nim serce, ilekroć unosisz ku niemu swoje oczy, niby bańki mydlane. Zapada cisza, w której upaja się twoją obecnością. A ty masz do mnie żal, że jestem tam.
Wbity w plusz fotela, niemal niewidoczny, zlewający się ze ścianą bacznie lustruję te zabiegi, te przebiegi. Choć świat leży mi u stóp, zaprasza czar ciemnej nocy, grzeszny blask żyrandola i niewielki pokoik za salą bankietową. Wolę zostać, tu gdzie jestem, podziwiać co niedostępne. I piję powoli tuż, tuż mój wstyd, z kryształowego kieliszka.
Wciąż się skrada, cicho, ostrożnie. Ty paplasz wesoło, śmiejesz się głośno, posyłasz spojrzenia spod długich rzęs. On w myślach bezwstydnie zaczyna pieścić twą skroń, ja widzę jak nieuchronnie twoja śliczna, blada i drobna rączka zamyka się w jego dłoni. Taniec dotyku i śpiew oddechów. Nie chcesz mnie tam, burzę ci tą piękną scenę, wiem to, chcę przeprosić. Widzę cię jak pochylasz się ku niemu, zaszczycasz subtelną symfonią muśnięć, gdy szepce ci do ucha słowa, które spływają z jego ust.
Ja siedzę niezmiennie, wytrwały w swym postanowieniu i zaciskam palce na opróżnionym szkle. Wbity w ścianę, w fotel stojący w kącie. Ludzie przestali już zarzucać mnie propozycjami rozrywki, nie żałuję. Siedzę sztywno, wyprostowany i śledzę moje przeznaczenie. Pośród tłumu, ja na tym śmiesznym, wielkim balu, gdzie zabawny Wodzirej-Los, wciąż i bez ustanku przypomina, wykrzykuje swoim entuzjastycznym głosem : ”Odbijany, zmiana…dam”
Nie, nie. To nic, może po prostu byłem zmęczony. Zbliżasz się do mnie, odrzucam ciemne kosmyki, odsłaniając bliznę. Poprawiam okulary…z całą pewnością byłem zmęczony.
Co mówisz Ginny? O co ci chodzi kochanie?
Nie, nie – spędziłem doprawdy, czarujący wieczór.
Chodźmy.


sobota, 10 sierpnia 2013

Wesele, które nie mogło się udać

Przepraszam za opóźnienia. Miniaturka z dedykacją dla Paulis - mojej najwytrwalszej i chyba jedynej czytelniczki :* Mam nadzieję, że lubisz Lunę i Nevilla.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
To był piękny, słoneczny dzień i wszystko wskazywało na to, że nie ma możliwości by cokolwiek poszło źle. Było to szczególnie budujące dla wszystkich znajdujących się w domu na Grimmuald Place, bowiem trzydziesty sierpnia był datą ślubu jednej z najbardziej rozchwytywanych par w magicznym świecie – Hermiony Granger z Ronaldem Weasleyem. Ze względu na kapryśność Londyńskiej pogody obie rodziny zgodnie zadecydowały by ślub i wesele odbyły się wewnątrz najlepiej do tego przystosowanej, byłej siedziby Zakonu. Suknią, makijażem i fryzurą miała się zająć Ginny, całym przygotowaniem pana młodego Harry Bill i George (wszyscy wiedzieli, że estetyczny zmysł wybrańca pozostawia wiele do życzenia),zaś pieczę nad ceremonią sprawowali rodzice młodych, zażarcie się przy tym kłócąc. Cała rozkrzyczana gromadka miała swój kąt w „Norze” (o co pod groźbą Cruciatusa zabiegała Molly), jedyny wyjątek stanowiła parka, której w udziale przypadło przygotowanie domu Blacków. Parą tą, ku ogólnemu zaskoczeniu został Neville Longbottom i Luna Lovegood..a raczej Scamander. Znając doskonale skłonności dość ekscentrycznej dwójki wszyscy wstrzymywali oddech, rozważając jakie będą efekty ich współpracy. Ja jednak na ich miejscu byłabym zainteresowana samymi przygotowaniami.
*Dwa dni przed ślubem*
- Nadal uważam, że powtykanie tu i ówdzie uschniętych gałązek skutecznie odstraszyłoby Nargle. Wyobrażasz sobie ile ich tu jest? Przecież one kochają takie stare domy. Hmm…to prawie jak Iliusy, ale one wolą ciepłe klimaty. Wracając jednak do tych gałązek…
 Neville z szeroko otwartymi oczami wsłuchiwał się w przemowę swojej partnerki, nie mając zielonego pojęcia czym są wspomniane Iliusy. Nie sądził również by Ron i Miona byli zachwyceni przystrojeniem sali gałęziami i kolorowymi jajkami, ale zdawał sobie sprawę, że nie ma tu nic do gadania. Siedzieli właśnie przy kuchennym stole z lampkami jakiegoś fosforyzującego napoju (przywiezionego rzecz jasna przez blondynkę), w dłoniach i omawiali szczegóły swoich zadań. Zaledwie kilka godzin wcześniej ustalili, że mężczyzna zajmie się potrawami, a kobieta wystrojem. Gryfon podjął się tego jedynie ze strachu przed tym, że jego przyjaciółka mogłaby niechcący otruć większość zaproszonych.
- Co o tym sądzisz? – zapytała nagle, wyrywając go z zadumy.
- To oczywiście wspaniały pomysł ale mam pewną sugestię – usiłował sprawiać wrażenia głęboko zasłuchanego w jej słowa, a wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że mu się to udaje.
- Też myślisz nad postawieniem fontanny z miodem na środku? To podobno odstrasza górskie trolle – powiedziała poważnie, konspiracyjnym tonem.
- Myślałem bardziej nad zastąpieniem gałązek białymi liliami. Mają intensywny zapach, którego niektórzy aurorzy używają do zapewniania sobie ochrony przed wszelkimi stworzonkami – podjął wszelkie starania by upodobnić swój ton do tego, którego używał na lekcjach.
- Przed Narglami też? – jej oczy powiększyły się znacznie i w tym momencie przypominały nieco filiżanki do herbaty.
- Słowo nauczyciela zielarstwa – położył dłoń na sercu i kiwnął głową z powagą.
- No tak, ty się na tym znasz! Jesteś wspaniały! – zaświergotała, pochylając się i całując go w policzek – Idziemy spać, jutro mamy mnóstwo pracy!
Nim zdążył otworzyć usta wyfrunęła z pokoju, dzwoniąc swoją za dużą bransoletką z licznych szklanych koralików. Zważając na to, jak bardzo jej powierzchowność zmieniła się od czasu zamążpójścia Neville stwierdził, że Rolf Scamander musi być genialnym strategiem. Westchnął cicho wylewając resztki napoju do zlewu. Przez myśl przebiegło mu, że jeżeli uda im się nie wzbudzić zamętu i kpiących uwag to będzie prawdziwy cud. Uwielbiał Lunę za jej ciepły charakter i wszystkie dziwactwa, ale z całym szacunkiem do blondynki był pewny, że wspólnie spędzone dni mocno nadwyrężą jego psychikę. Zgasił światła, posprawdzał bariery i szurając nogami ruszył po schodach do swojego pokoju. Tuż przed snem odmówił jeszcze solidną modlitwę, żeby Ron i Hermiona nie znienawidzili go za to wesele.
*Dzień przed ślubem*
- Naville! Neville! Wstawaj! – bezradnie szarpała jego twarde ramię, usiłując wyrwać z krainy Morfeusza.
 Jej stopy, w błękitnych pantofelkach ślizgały się po wypastowanej podłodze, przez co z trudem utrzymywała równowagę.
- Neville! Ron i Hermiona już są! – wrzasnęła mu do ucha równocześnie upadając na wznak.
- Co?! Nie ja nie chciałem! To ciasto nie miało mieć posypki z Nargli! – wrzasnął wyskakując z łóżka i z przerażeniem wymachując rękami. Dopiero po kilku minutach strach wymalowany na twarzy mężczyzny zastąpił szok. Ten widok był tak zabawny, że parsknęła niepohamowanym śmiechem. Leżała na ziemi i śmiała się trzymając za brzuch, jej jasne włosy zamiatały podłogę, a szklane łzy toczyły się po policzkach.
- Luna? Co ty tu robisz? – zapytał niezbyt inteligentnie, pomagając jej wstać.
- Przyszłam cię obudzić – odparła beztrosko gdy udało jej się już uspokoić – Bardzo inspirujący wzór. Muszę go wykorzystać przy strojeniu sali – dodała, z podziwem wskazując na jego krótkie bokserki, w kolorowe króliki.
Mężczyzna spłonął purpurowym rumieńcem, a ona tylko uśmiechnęła się szczerze i podskakując radośnie wybiegła na korytarz. Nucąc pod nosem jakiś zasłyszany kawałek usiadła na poręczy i zjechała po niej na sam dół. Dawno tego nie robiła. Rolf zazwyczaj w takich chwilach wypominał jej wiek i powtarzał, że powinna pamiętać o swoim statusie. Nie zawsze był takim nudziarzem, ale mimo wszystko odrobinę zbyt często. Kochała go niesamowicie, jednak wiedziała że nie jest w stanie w pełni zrozumieć jej natury. Często razem z Lorcanem wymykali się na długie spacery, połączone z badaniami, ale zawsze ich wygłupy i spontaniczne zachowania zostawały między nimi. Lysander mocno wdał się w ojca i to było powodem, dla którego nie uczestniczył w eskapadach. Luna z uśmiechem stwierdziła, że ma najwspanialszą rodzinę pod słońcem. W wyśmienitym nastroju przygotowała śniadanie, podśpiewując przy tym wesoło. Gdy Neville zajął miejsce przy stole wszystko było już gotowe.
- Smacznego! – zawołała, stawiając przed nim miseczkę budyniu, z marcepanowym królikiem wbitym w środek i filiżankę kawy, w której również pływały te czekoladowe miniaturki, zabarwiona na różne kolory.
- Dziękuję – mruknął, kolejny raz zjawiskowo się płoniąc.
- Gorąco ci? Jesteś strasznie czerwony. – zmartwiła się, uchylając okno.
- Może troszeczkę. Naprawdę pyszny budyń! – z entuzjazmem machnął łyżką, plamiąc przy tym obrus.
- Mój własny przepis! Specjalnie dodałam posypki z Nargli – puściła mu oczko i zaczarowała ścierkę, by sama wycierała naczynia.
Mina mężczyzny była tak zabawna, że cudem pohamowała chichot – uwielbiała go za tą nieporadność. Gdy skończył jeść pomógł jej zmywać, a atmosfera nieco się rozluźniła. Rozmawiali trochę o rodzinie, pracy i innych przyziemnych sprawach. Nev wiele opowiadał o Hannie, a ona zrewanżowała się dokładnymi opisami Lysandra i Lorcana. Gdy osuszona zastawa trafiła do szafki nie mieli już żadnego pretekstu do odkładania pracy na później.
- Na samym początku musimy posprzątać pokoje i salę bankietową – zarządził Longbottom.
- Masz listę gości?
- Mam i właśnie jest pewien problem…
- Jaki?
- Nie jestem pewny czy wystarczy pokoi.
- Najwyżej położymy kilka osób w jednym i wyczarujemy dodatkowe łóżka – wzruszyła ramionami.
Neville ruszał ustami, jak ryba wyjęta z wody ale nic nie powiedział. Przez dłuższą chwilę szukali sprzętów do sprzątania, które finalnie odnaleźli porozrzucane po całym domu. Były to dość prymitywne przybory, ale nie mieli wyboru.
- Ja pokoje, ty salę? – bardziej stwierdziła niż spytała blondynka, wciskając mu w ramiona mop. Skinął głową i zabrawszy jeszcze parę drobiazgów prężnie ruszył na swoje miejsce pracy. Tymczasem w przypadku Luny było nieco inaczej. Miała do zrobienia trzy piętra, a na każdym sześć pokoi. Każdy inny człowiek prawdopodobnie załamałby ręce i zapłakał, ale blondynka bynajmniej się nie przejęła. Przeniosła wszystko na najwyższe piętro i starannie przymocowała do butów szczotki, po czym posuwistymi ruchami, jak na łyżwach zaczęła się przemieszczać po całym korytarzu, starannie go przy ty czyszcząc. Tak samo miała się sprawa z niższymi poziomami i jakoś przez myśl jej nie przeszło użyć zaklęcia czyszczącego. Właśnie gdy kończyła najniższe piętro pojawił się zszokowany mężczyzna.
- Luna? Co ty wyprawiasz?
- Chodź! To naprawdę świetna zabawa! – zachęciła go rzucając dwie szczotki.
Po chwili wahania już wspólnymi siłami kontynuowali sprzątanie. To co przez tyle miesięcy nie udało się członkom Zakonu oni zrobili w kilka godzin – być może było tak ze względu na siłę przyjaźni i determinację, która ich jednoczyła, choć równie dobrze mogło to być skutkiem użycia detergentów. Gdy podłogi na piętrach dla gości lśniły już czystością odkurzyli ściany i półki, opróżnili szafki i dokładnie wytrzepali zasłony. Niczym brygada inkwizycyjna chodzili od łóżka do łóżka zdejmując pościel i zamieniając na świeżą. Gdy w całym domu nie było już ani odrobinki kurzu odnieśli swoje przybory do schowka i chwycili różdżki. Dziewczyna wymyśliła, żeby pozmieniać kolory drzwi i zasłon tak by każdy pokój miał inne. Neville z entuzjazmem przystał na ten pomysł, a sam zaoferował dobrać kolorystycznie kwiaty. Około trzeciej zmęczeni opadli na krzesła w wypucowanej jadalni. Mimo wszystko opłacało się wstać o piątej. W milczeniu zjedli mały obiad i rozeszli się w przeciwnych kierunkach. Ona z pudłem dekoracji ruszyła do sali, a on dzierżąc w dłoniach wolumin zabarykadował się w pokoju, obdzwaniając dostawców jedzenia. Tego dnia już go nie spotkała, a gdy koło pierwszej w nocy skończyła wieszać ostatni lampion nie miała nawet siły dojść do pokoju. Zasnęła na pachnącej pastą podłodze w sali balowej.
*Dzień ślubu*
Neville obudził się równo o czwartej trzydzieści pięć i w ekspresowym tempie dokonał porannych przygotowań. Luna najwyraźniej jeszcze spała więc postanowił nie jeść samemu śniadania. Teleportował się do pierwszego restauratora i starannie sprawdził stan wszystkich potraw, dziękując w duchu za zgodność z zamówieniem. Powtórzył ten schemat tyle razy, że wykonywał go wręcz automatycznie, na samym końcu dotarł do cukierni, gdzie odebrał najpiękniejszy tort jaki w życiu widział. Był klasyczny i raczej mugolski, ale prezentował się naprawdę imponująco. Już miał wracać do Luny, gdy zadzwonił jego komunikator, wynaleziony specjalnie na tą ślubną okazję, rzecz jasna przez Hermionę. ”Kup czerwoną, szybkoschnącą farbę” – westchnął cicho, odsyłając ciasto do chłodni (w którą został tymczasowo zmieniono salon). Zegar wskazywał dokładnie godzinę jedenastą trzydzieści, czyli do rozpoczęcia ślubu została im niecała godzina. Zastanawiał się, czy Hanna wyprasowała mu wyjściową szatę, umiał to zrobić ale był pewny że nie zdąży. Obszedł ze dwadzieścia sklepów, ale w żadnym nie znalazł tej cholernej farby! Dopiero w jakimś zatęchłym sklepiku na Pokątnej udało mu się ją kupić, za absurdalnie kosmiczną cenę. Wykończony teleportował się wprost do sali balowej, na której środku stała dziwna, srebrna skrzyneczka. Ręce bolały go tak okrutnie, że bez zastanowienia postawił na niej wiadro. Nie zdążył nawet rozejrzeć się dookoła, bo sytuacja stała się przeraźliwa.
- Nie Neville to są… - wrzasnęła Luna, biegnąc w jego stronę.
Ale było już za późno. Rozległ się przeraźliwy huk, a już po chwili poczuł, jak jego ciało oblepia jakaś gęsta maź. Oszołomiony cofnął się w tył, przewracając na plecy.
- Samo detonujące konfetti – dokończyła blondynka gdzieś obok niego.
- To jest szybkoschnąca farba! – krzyknął spanikowany – nie domyję się!
- Chłoczyść! – stwierdziła, ze stoickim spokojem kobieta, a już po chwili on sam odzyskał wzrok.
Nie było czasu rozejrzeć się po sali, bo wtem zza drzwi wychynął srebrny jeleń i (dość spanikowanym), głosem wybrańca oznajmił, że mają się nie spóźnić.
- Merlinie! Ile mamy czasu?
- Pół godziny jeżeli chcemy być pięć minut przed czasem – uśmiechnęła się przestraszona Luna.
- Szybko! Spóźnimy się! – chwycił jej rękę i razem wybiegli z pomieszczenia.
- A sala? – zapytała w biegu.
- Urwiemy się ze składania życzeń i trochę posprzątamy. Bardzo tragicznie to wygląda?
- Nie wiem. Nie patrzyłam. Byłam zajęta czyszczeniem cię! – po raz pierwszy widział u niej oznaki stresu i szczerze go to szokowało.
- Najszybciej, jak się da spotykamy się tu, ok? – zapytał gdy rozchodzili się do swoich pokoi.
Skinęła głową i już jej nie było. Mężczyzna z prędkością światła wparował do sypialni i niemal brutalnie zerwał szatę z wieszaka.
- Hanna kocham cię skarbie, kocham ,jak nikogo – wymruczał z zadowoleniem widząc gotowy i wyprasowany komplet. Błyskawicznie wziął prysznic i osuszył włosy. Równo po pół godzinie wychodził z pokoju, kompletnie ubrany. Zupełnie nie przypominał tego pucułowatego chłopca z Hogwartu, który ciągle poszukiwał swojej ropuchy. Neville bardzo szybko zyskał renomę najprzystojniejszego profesora w Hogwarcie, a Hanna czasami szalała z zazdrości widząc przyglądające się mu kobiety. Wygładził lekko poły ciemnej szaty, miejscami mieniącej się srebrem i delikatnie przeczesał palcami włosy. Bardziej stresował się chyba tylko przed własnym ślubem. Dwie minuty po nim na schodach pojawiła się Luna, wyglądająca absolutnie przepięknie. Na moment zaparło mu dech w piersiach.
- Mi też się nie podoba ta sukienka, ale dostałam ją od Rolpfa i żeby mu nie było przykro obiecałam dziś w niej wystąpić – powiedziała cicho kobieta, dostrzegając jego wykrzywioną twarz.
W duchu Neville krzyczał wszelkie pochwały w kierunku męża przyjaciółki, bo suknia była zjawiskowa. Zwężana pod biustem i miękko spływająca do kolan miała kolor identyczny, co oczy właścicielki – srebrnobłękitne. Do tego ładnie dobrane delikatne czółenka i włosy spięte w gigantyczny kok na szyi. Facet był pewny, że gdyby tak pokazała się na balu w czwartej klasie nikt już nigdy nie nazwał by jej Pomyluną.
- Wyglądasz prześlicznie – stwierdził zgodnie z prawdą i szarmancko podał jej ramię.
- Dziękuję – roześmiała się dźwięcznie.
Razem ruszyli do niewielkiego kościółka, gdzie miała się odbyć ceremonia. Oboje byli w tak dobrych humorach, że nawet zniszczona sala jakoś ich nie stresowała. Gdy tylko pojawili się przed wejściem wzbudzili niemałą sensację. Część zaproszonych w ogóle ich nie poznała, a resztę bardziej interesowały efekty ich pracy.
- Nev! Tak się stęskniłam – poczuł ciepłe ramiona obejmujące go za szyję, a już po chwili miękkie usta swojej żony.
- Uważaj, bo wyglądem przyćmisz pannę młodą – puścił jej perskie oko i mocno przytulił.
Spletli ręce w uścisku i razem zajęli miejsce w jednej z ławek. Ceremonia przebiegła zgodnie z planem, a Hanna sowicie zmoczyła mu szatę łzami. Harry bardzo się zrelaksował, widząc ich na czas, zaś Miona tylko poszerzyła uśmiech. Para młoda promieniowała szczęściem, a ich miłość była wręcz namacalna. Z czułością wsadzili sobie na palce obrączki, mówiąc sakramentalne ”tak”. Ron wyglądał mężnie i dojrzale, w ciemnej szacie i ładnie wymodelowanej fryzurze, a Hermiona odmłodniała o ładne kilka lat cała w bieli, z mgiełką welonu we włosach. Gdy wybrzmiały już ostatnie dźwięki finalnej pieśni mężczyzna niepostrzeżenie deportował się do domu. Tam już czekała na niego Luna, z miną dziecka, które narozrabiało.
- Co się stało? – zapytał podejrzliwie
- Ten tort – zaczęła skruszona – nie mówiłam ci wcześniej, ale no jest nieco inny niż ten który widziałeś.
- Co to ma znaczyć? – czuł, jak ogarnia go przerażenie.
Już chciał ruszyć do chłodni i go obejrzeć, gdy dobiegły ich radosne pokrzykiwania i śmiechy.
- Mój Merlinie, już są – pisnęła blondynka ciągnąc go w kierunku drzwi.
 Sala była przyciemniona i nie mógł nic zobaczyć w mroku. Gdy naciskali klamkę i witali przybyłych byli przygotowani, na spektakularną klapę. To nie mogło się udać i widzieli o tym doskonale. Na czele pochodu był Ronald, trzymający na rękach swoją żonę, za nimi cała reszta. Gdy tylko zaczarowane rolety uniosły się w górę zaległa grobowa cisza. Luna i Neville zamknęli oczy i wstrzymali oddech. Trwało to może parę minut, ale dla nich zdawało się być godzinami. Wreszcie napięcie rozładowała Hermiona, która zeskoczyła na ziemię i rzuciła się im na szyję.
- Moi drodzy! Zawsze marzyłam o takim iście Gryfońskim weselu – po tych słowach wszyscy zaczęli bić brawo, a oni z lekkim zaskoczeniem zlustrowali salę spojrzeniem.
- Wow – wyrwało im się z piersi.
Na złoto-czerwonych ścianach lśniły złote konfetti w kształcie zniczy, gdzieniegdzie na kolumienkach stały figurki lwów, a tort (przygotowany przez Lunę), wyglądał jak trzy piętrowy ekran, na którym wyświetlały się zdjęcia młodych. Pod sufitem wisiały świeczki imitujące te z Wielkiej Sali. Nie było to może typowo ślubne, ale za to tak intymne i domowe, że napawało podziwem. Muzyka zaczęła grać, a wszyscy z euforią gratulowali im wyczynu organizacyjnego. W zamieszaniu nie mieli nawet czasu porozmawiać. Taka szansa nadeszła dopiero, gdy grubo po oczepinach tańczyli razem jakiś wolny kawałek.
- Chyba nam się upiekło – stwierdził mężczyzna, z łobuzerskim uśmiechem.
- Albo po prostu mamy talent – roześmiali się zgodnie i postanowili, że nikt nigdy się nie dowie, jak ich samych zaskoczył taki obrót spraw.