Pierwsza miniaturka, na tym blogu. Stresuję się. Opowiada ona historię Dracona Malfoya, jednej z najbardziej złożynych osób, jaką widziały mury tej oto biblioteki. Właściwie jest jedynie kartką, wyrwaną z pamiętnika owego chłopaka. Specjalna dedykacja dla Paulis i MCaine- ich patronusy skutecznie uniemożliwiają dementorom zabranie mi sił do dalszego spisywania ksiąg. Czytajcie- Lumos!
*********************************************************************************
Szkocja,
20 Grudnia 2013r
Śmiać mi się chce. Czy to nie głupie, że w wieku trzydziestu trzech lat
zacząłem pisać pamiętnik? Widzę oczami wyobraźni, jak dumny książę Slythrinu,
wyciąga w Pokoju Wspólnym mały notatnik i zaczyna notować, jak rozbity nastolatek
przelewa tam swoje żale. Może to by było jakieś wyjście…może wówczas ten
chłopak by się nie stoczył. Kim w rzeczywistości jest Dracon Lucjusz Malfoy?
Wersja oficjalna głosi ,,Chłopak, który dokonał samych złych wyborów", a jaka jest rzeczywistość? Jaka by była, gdyby sprawy ułożyły się inaczej?
Nie ma czasu, na rozważania co by było gdyby. Zrzuciłem maskę, mam dość.
Dość tego, że moje życie wygląda jak deski podrzędnego teatru. Dość ciągłej
gry, rozważania czy taka reakcja jest odpowiednia. Irytuje mnie bycie
aktorem…marnym aktorzyną, kukłą losu. Patrzą na mnie i szepczą ,,Śmierciożerca”,
a ja wiem że ciągle muszę komuś służyć.
Najpierw rodzicom, ich chorym ideom, spełnianiu ich oczekiwań. Musiałem się
dostać do Slyhterinu, być w drużynie Quiddicha, być wyniosły, piękny,
kultywować swoiste natręctwa, pod powłoką tradycji.To właśnie wtedy, zacząłem
moją karierę na deskach teatru życia. Gdy już osiągnąłem wszystko, sadziłem że
mogę zaczerpnąć wolności i zagrać happy end, scnariusz wskazał zupełie inny
kierunek. Jak to jest mieć szesnaście lat, głowę pełną marzeń i planów, mieć
potęgę i nie widzieć nawet horyzontu- być dzikim, biec po stepach i gonić
wiatr. Być jak ptak…A potem ten ptak trafia do niewoli. Niewielki, czarny
tatuaż, na lewym przedramieniu…tak niewiele, a zarazem tak dużo. Publiczność
wstrzymała oddech, widząc moje poczynania. Obserwowali, jak muskam palcami
symbol idei, jak z niemym podziwem lustruję obraz ludzkiej tragedii. Te ciemne
pręgi były, niczym granice mojego umysłu, nie było świata poza tymi liniami.
Wiedziałem, że gdzieś tam wschodzi słońce, a moi rówieśnicy beztrosko czerpią,
z życia garściami, rzuciłem okiem, na didaskalia- przecież jesteś lepszy
Draconie! Wykonywałem ważną misję, dla najbardziej potężnego czarodzieja w
magicznym świecie, tylko dlaczego, dlaczego w takim razie do cholery te
idiotyczne łzy nie chciały przestać ściekać po moich policzkach?! Czemu nie
umiałem wykroczyć poza ryzy?! Czemu się wtedy nie ocknąłem, czemu nie
dostrzegłem ostatniego momentu, gdy jeszcze można było zawrócić?! Czemu
popsułem tą rolę, jako jedyny element improwizacji dodając nic nie warte oznaki
słabości? Kolejne krople wypełniały pusty kieliszek po whisky, kolejne linijki
mojej kwestii wydobywały się, z ust. Powtarzałem zawzięcie scenariusz, byłem
przecież świetnym aktorem, każde kłamstwo zbliżało mnie do prawdy… Bo chociaż
na początku wszystko było irracjonalne i zabawnie cukierkowe, to potem zaczęło
brzmieć prawdziwie…tak dostępnie. Owoc był, na wyciągnięcie ręki. Czy chciałem
go zerwać? Nie mam pojęcia. Nie umiem stwierdzić, kiedy wplotłem własne życie,
pomiędzy wersety tego żałosnego przedstawienia.
Wojna się skończyła i miałem nadzieję, że kurtyna opadnie. Przecież ten,
dla którego wykonywałem ruchy, ten który pociągał za sznurki mojego życia
zniknął. Ojciec, na którego ustach dementor złożył ostatni pocałunek, ten
któremu nawet kamienne korytarze Azkabanu nie odśpiewały pożegnalnej pieśni.
Czarny Pan, opadł niczym pył, na twardą posadzkę Hogwartu, tą samą w którą
wsiąknęła krew setek ludzi. Minęła sława, a afisze odpadły, ze ścian- nie żyli
dyrektorzy teatru, w którym tkwiłem przykuty do ścian szpilkami rozgoryczenia.
Teraz jestem tu, krople winy spływają po moje skórze, brudne, plugawe
krople, nie ma w nich nic prócz zła i żalu. Ale zło nie musi istnieć, jakże
żałośnie brzmią teraz te tony kłamstw, rzucanych kiedyś bez opamiętania. Jaką
litość wzbudzają słowa, których echo już wybrzmiało. Ważę, w dłoni kielich,
wypełniony po brzegi błędami i kilka pożółkłych kartek. Kartek, na których
spisano moje kwestie. Chłód myśli jest bezlitosny. Nie pozostawił mi złudzeń, nawet
krztyny nadziei. Na nadzieję trzeba pracować latami, uczciwie pracować. Aktorzy
to kłamcy, oszuści, niewiele różniący się od ulicznych łgarzy i naciągaczy.
Jestem jednym z nich i to mnie uderza. Uderza, że zaprzedałem duszę, podpisując
zamaszyście kontrakt, własną krwią.
Schylam głowę i czekam, na popiół. Nic takiego się nie dzieje, nikt już nie
przyjdzie dać mi rozgrzeszenia. Spowiedź się skończyła, a ja zostałem przed
zamkniętymi drzwiami do konfesjonału. Na baczność, stoję spokojnie i czekam, to
nic strasznego, to tylko czas.
W tym wszystkim najgorsze jest to, że kiedy miałem wejść, za kulisy i zdjąć
maskę kurtyna uniosła się, w górę. Kto raz stajesz się aktorem nigdy już nie
przestajesz nim być. Patrzę wyprostowany, na oślepiające reflektory.
Jestem głupcem, jeżeli sądziłem, że kiedyś przestanę grać. Teraz to moja
przeszłość dyryguje pałeczką sprawiedliwości i pokazuje który to już
akt…pierwszy, trzeci, a może sto pięćdziesiąty? Sam już nie wiem, przestałem
liczyć. Ja muszę grać, bo jestem jedynie błaznem fortuny.
I chociaż wiem, że to przecież sprawiedliwe, że muszę połknąć tabletkę
trucizny, tak długo trzymanej w palcach- to przecież jestem tylko człowiekiem.
Jak to marnie brzmi, jaką litość wzbudza. Sądzę, że gdyby ktoś pokazał mi to,
co tu napisałem stwierdziłbym, że to sentymentalna rozpacz i okazanie słabości.
A mimo to jestem aktorem i potrafię odegrać nawet tą rolę. Sęk w tym, że nie
mam ochoty.
Ciemne łoże, kusi bezmiarem snu, który może zapewnić, wzywa mnie i pokazuje
nieskończone możliwości. Postąpiłem już nawet krok, w jego stronę. Muszę
zanurzyć głowę, w tej lodowatej poduszce, utkanej z aspiracji i złudzeń. Chcę
otulić się zapachem bzu, kwitnącego za oknem. Tak… Chcę już odejść i zasnąć.
Uśmiecham się lekko- o tak, tego dawno nie grali.
Położę się, to moje największe marzenie. Odpłynę tam, gdzie mogę sam
wyznaczyć sobie spektakl. Zamiast ciągle zmieniać maski i stroje, wcielać się w
kolejne odsłony tej samej osoby zasiądę na widowni i z lubością będę obserwować
jak ktoś inny gra.
Nie chodzi mi o to, że boleję nad moją przeszłością. Nie mogę wyrwać jej
sznurków, zbyt mocno je trzyma. Jestem jedynie Draconem Malfoyem, moje nazwisko
na dzisiejszym plakacie widnieje, zaraz nad wykaligrafowanym- ,,ŚMIERCIOZERCA” Nie
chcę uciekać, z teatru, ani go podpalać. Naprawdę, nie chcę już grać… Jestem
zmęczony. Ludzko i niezwykle zmęczony. Bo chociaż aktorem jest się na całe
życie, to każde przedstawienie kiedyś się skończy. Jeżeli nie, to z pewnością
nadejdzie przerwa między aktami.
Pewnego dnia zmieni się scenariusz. Zamiast standardowej kwestii , o
chłopaku, który dokonał samych złych wyborów, powiedzą o takim który zagrał
rolę życia. Na wyblakłych afiszach, zalśnią szare oczy.
Tymczasem ja będę spał, czekając aż moja kurtyna opadnie.