piątek, 12 lipca 2013

Z pamiętnika aktora


Pierwsza miniaturka, na tym blogu. Stresuję się. Opowiada ona historię Dracona Malfoya, jednej z najbardziej złożynych osób, jaką widziały mury tej oto biblioteki. Właściwie jest jedynie kartką, wyrwaną z pamiętnika owego chłopaka. Specjalna dedykacja dla Paulis i MCaine- ich patronusy skutecznie uniemożliwiają dementorom zabranie mi sił do dalszego spisywania ksiąg. Czytajcie- Lumos!
*********************************************************************************
Szkocja, 20 Grudnia 2013r
Śmiać mi się chce. Czy to nie głupie, że w wieku trzydziestu trzech lat zacząłem pisać pamiętnik? Widzę oczami wyobraźni, jak dumny książę Slythrinu, wyciąga w Pokoju Wspólnym mały notatnik i zaczyna notować, jak rozbity nastolatek przelewa tam swoje żale. Może to by było jakieś wyjście…może wówczas ten chłopak by się nie stoczył. Kim w rzeczywistości jest Dracon Lucjusz Malfoy? Wersja oficjalna głosi ,,Chłopak, który dokonał samych złych wyborów", a jaka jest rzeczywistość? Jaka by była, gdyby sprawy ułożyły się inaczej?
Nie ma czasu, na rozważania co by było gdyby. Zrzuciłem maskę, mam dość. Dość tego, że moje życie wygląda jak deski podrzędnego teatru. Dość ciągłej gry, rozważania czy taka reakcja jest odpowiednia. Irytuje mnie bycie aktorem…marnym aktorzyną, kukłą losu. Patrzą na mnie i szepczą ,,Śmierciożerca”, a ja wiem że ciągle muszę komuś służyć.
Najpierw rodzicom, ich chorym ideom, spełnianiu ich oczekiwań. Musiałem się dostać do Slyhterinu, być w drużynie Quiddicha, być wyniosły, piękny, kultywować swoiste natręctwa, pod powłoką tradycji.To właśnie wtedy, zacząłem moją karierę na deskach teatru życia. Gdy już osiągnąłem wszystko, sadziłem że mogę zaczerpnąć wolności i zagrać happy end, scnariusz wskazał zupełie inny kierunek. Jak to jest mieć szesnaście lat, głowę pełną marzeń i planów, mieć potęgę i nie widzieć nawet horyzontu- być dzikim, biec po stepach i gonić wiatr. Być jak ptak…A potem ten ptak trafia do niewoli. Niewielki, czarny tatuaż, na lewym przedramieniu…tak niewiele, a zarazem tak dużo. Publiczność wstrzymała oddech, widząc moje poczynania. Obserwowali, jak muskam palcami symbol idei, jak z niemym podziwem lustruję obraz ludzkiej tragedii. Te ciemne pręgi były, niczym granice mojego umysłu, nie było świata poza tymi liniami. Wiedziałem, że gdzieś tam wschodzi słońce, a moi rówieśnicy beztrosko czerpią, z życia garściami, rzuciłem okiem, na didaskalia- przecież jesteś lepszy Draconie! Wykonywałem ważną misję, dla najbardziej potężnego czarodzieja w magicznym świecie, tylko dlaczego, dlaczego w takim razie do cholery te idiotyczne łzy nie chciały przestać ściekać po moich policzkach?! Czemu nie umiałem wykroczyć poza ryzy?! Czemu się wtedy nie ocknąłem, czemu nie dostrzegłem ostatniego momentu, gdy jeszcze można było zawrócić?! Czemu popsułem tą rolę, jako jedyny element improwizacji dodając nic nie warte oznaki słabości? Kolejne krople wypełniały pusty kieliszek po whisky, kolejne linijki mojej kwestii wydobywały się, z ust. Powtarzałem zawzięcie scenariusz, byłem przecież świetnym aktorem, każde kłamstwo zbliżało mnie do prawdy… Bo chociaż na początku wszystko było irracjonalne i zabawnie cukierkowe, to potem zaczęło brzmieć prawdziwie…tak dostępnie. Owoc był, na wyciągnięcie ręki. Czy chciałem go zerwać? Nie mam pojęcia. Nie umiem stwierdzić, kiedy wplotłem własne życie, pomiędzy wersety tego żałosnego przedstawienia.
Wojna się skończyła i miałem nadzieję, że kurtyna opadnie. Przecież ten, dla którego wykonywałem ruchy, ten który pociągał za sznurki mojego życia zniknął. Ojciec, na którego ustach dementor złożył ostatni pocałunek, ten któremu nawet kamienne korytarze Azkabanu nie odśpiewały pożegnalnej pieśni. Czarny Pan, opadł niczym pył, na twardą posadzkę Hogwartu, tą samą w którą wsiąknęła krew setek ludzi. Minęła sława, a afisze odpadły, ze ścian- nie żyli dyrektorzy teatru, w którym tkwiłem przykuty do ścian szpilkami rozgoryczenia.
Teraz jestem tu, krople winy spływają po moje skórze, brudne, plugawe krople, nie ma w nich nic prócz zła i żalu. Ale zło nie musi istnieć, jakże żałośnie brzmią teraz te tony kłamstw, rzucanych kiedyś bez opamiętania. Jaką litość wzbudzają słowa, których echo już wybrzmiało. Ważę, w dłoni kielich, wypełniony po brzegi błędami i kilka pożółkłych kartek. Kartek, na których spisano moje kwestie. Chłód myśli jest bezlitosny. Nie pozostawił mi złudzeń, nawet krztyny nadziei. Na nadzieję trzeba pracować latami, uczciwie pracować. Aktorzy to kłamcy, oszuści, niewiele różniący się od ulicznych łgarzy i naciągaczy. Jestem jednym z nich i to mnie uderza. Uderza, że zaprzedałem duszę, podpisując zamaszyście kontrakt, własną krwią.
Schylam głowę i czekam, na popiół. Nic takiego się nie dzieje, nikt już nie przyjdzie dać mi rozgrzeszenia. Spowiedź się skończyła, a ja zostałem przed zamkniętymi drzwiami do konfesjonału. Na baczność, stoję spokojnie i czekam, to nic strasznego, to tylko czas.
W tym wszystkim najgorsze jest to, że kiedy miałem wejść, za kulisy i zdjąć maskę kurtyna uniosła się, w górę. Kto raz stajesz się aktorem nigdy już nie przestajesz nim być. Patrzę wyprostowany, na oślepiające reflektory.
Jestem głupcem, jeżeli sądziłem, że kiedyś przestanę grać. Teraz to moja przeszłość dyryguje pałeczką sprawiedliwości i pokazuje który to już akt…pierwszy, trzeci, a może sto pięćdziesiąty? Sam już nie wiem, przestałem liczyć. Ja muszę grać, bo jestem jedynie błaznem fortuny.
I chociaż wiem, że to przecież sprawiedliwe, że muszę połknąć tabletkę trucizny, tak długo trzymanej w palcach- to przecież jestem tylko człowiekiem. Jak to marnie brzmi, jaką litość wzbudza. Sądzę, że gdyby ktoś pokazał mi to, co tu napisałem stwierdziłbym, że to sentymentalna rozpacz i okazanie słabości. A mimo to jestem aktorem i potrafię odegrać nawet tą rolę. Sęk w tym, że nie mam ochoty.
Ciemne łoże, kusi bezmiarem snu, który może zapewnić, wzywa mnie i pokazuje nieskończone możliwości. Postąpiłem już nawet krok, w jego stronę. Muszę zanurzyć głowę, w tej lodowatej poduszce, utkanej z aspiracji i złudzeń. Chcę otulić się zapachem bzu, kwitnącego za oknem. Tak… Chcę już odejść i zasnąć. Uśmiecham się lekko- o tak, tego dawno nie grali.
Położę się, to moje największe marzenie. Odpłynę tam, gdzie mogę sam wyznaczyć sobie spektakl. Zamiast ciągle zmieniać maski i stroje, wcielać się w kolejne odsłony tej samej osoby zasiądę na widowni i z lubością będę obserwować jak ktoś inny gra.
Nie chodzi mi o to, że boleję nad moją przeszłością. Nie mogę wyrwać jej sznurków, zbyt mocno je trzyma. Jestem jedynie Draconem Malfoyem, moje nazwisko na dzisiejszym plakacie widnieje, zaraz nad wykaligrafowanym- ,,ŚMIERCIOZERCA” Nie chcę uciekać, z teatru, ani go podpalać. Naprawdę, nie chcę już grać… Jestem zmęczony. Ludzko i niezwykle zmęczony. Bo chociaż aktorem jest się na całe życie, to każde przedstawienie kiedyś się skończy. Jeżeli nie, to z pewnością nadejdzie przerwa między aktami.
Pewnego dnia zmieni się scenariusz. Zamiast standardowej kwestii , o chłopaku, który dokonał samych złych wyborów, powiedzą o takim który zagrał rolę życia. Na wyblakłych afiszach, zalśnią szare oczy.
Tymczasem ja będę spał, czekając aż moja kurtyna opadnie.