Mury Ministerstwa Magii widziały wiele
najróżniejszych historii. Widziały wzloty, upadki, wielkie kariery i liczne
kłamstewka. Słyszały puste obietnice i wchłonęły pot, a nawet krew. Kryły
karierowiczów i idealistów. Nie obeszła ich śmierć, jak również i miłość. Mury
te jednoczyły i dzieliły niejednokrotnie. To smutne że nikt nie dostrzega jak
wielu tajemnic były powiernikiem. Świat może upaść, ale Ministerstwo będzie
zawsze. Wszak jakże wyglądałby świat bez polityki? Wielu przyrównuje nawet
miłość do władzy, długa do niej droga, a balansowanie na szczycie również nie
najłatwiejsze. Za fakt oczywisty musimy więc uznać, że całe społeczeństwo z
Ministerstwa wychodzi i do niego właśnie wraca. Dla jednych konieczność, dla
innych ucieczka.
A czym było Ministerstwo dla dwojga ludzi, ze „Złotego
Pokolenia”? Odpowiedź właściwie nie jest jednoznaczna, wpływa na nią wiele
różnych czynników, spośród których odmiana jest chyba najsilniejszym. Opowieść
toczyła się w cieniu filarów, po godzinach pracy i właściwie nikt prócz tych
murów nie miał o niej pojęcia. A nawet jeśli ktokolwiek się o niej dowiedział,
zapewne nie uwierzył – większej abstrakcji bowiem świat nie widział.
Każdy za to zna historię Hermiony Weasley,
majestatycznie pnącej się po szczeblach kariery, zdolnej, światłej, młodej i
słynnej na całym globie wybawczyni Magicznego Społeczeństwa. Po wojnie
ukończyła Hogwart, wyróżniona (rzecz jasna), związała losy ze znanym i
zakochanym w niej po uszy aurorem – Ronaldem Weasleyem, urodziła córkę i syna,
zamieszkała w ślicznym domku i podsumowując od tej słodyczy niedobrze się robi.
Od zaranie dziejów nikt nie ma ochoty odkrywać
ciemnych niedomówień cukierkowej, książkowej rzeczywistości, więc czemu akurat
tym razem miałoby być inaczej? Nie warto właściwie zaprzątać sobie głowy szczęśliwą
dorosłością Pani Weasley, jednak nie wolno skreślać całkowicie jej życia.
Bowiem mało kto wie, iż była Panna Granger była kiedyś zakochana.
Ale nie tak idiotycznie, książkowo. Była zakochana naprawdę . Płakała, wrzeszczała,
poddawała się namiętności i cierpiała. Najkrócej mówiąc nasza kujonka kiedyś
przeżyła najbardziej realne z uczuć.
A to był taki zwykły, szary dzień. Płaszcz był szary,
włosy przetkane siwizną, a oczy zmęczone. Był buziak na dzień dobry, uścisk
dłoni i stosik papierów na biurku. Było stado interesantów i cztery rozprawy.
Była też przerwa na lunch i absencja męża. Był też jednak mężczyzna, o
zgarbionej postawie, zmarznięty i głodny jak wilk. Były zajęte stoliki i błagalne
spojrzenie rzucone w jej stronę. No i
było to kulminacyjne skinięcie głową, któremu zawdzięcza najciekawszą przygodę
w życiu.
Opowieść z jednym bohaterem jest nudna i niemożliwa.
Tak więc, jak przystało na bestsellerowy format historii Pani-Wiem-To-Wszystko
nie była ona jedyną postacią. Wszyscy kochają czarne charaktery…no może z wyjątkiem
autorek. Tak więc Dracon Malfoy nie został zaszczycony równie kolorową
przyszłością co bohaterscy Gryfoni – Draco Malfoy miał żonę i syna, zamieszkał
w gigantycznej willi, miał wysoką pozycję w Ministerstwie i grzecznie uchylał ronda
kapelusza przed Harrym Potterem. Ot cały paradoks – wbrew przewidywaniom nasz
Smok ustawił się całkiem nieźle.
Kto jest Ślizgonem ten wie – węże nienawidzą rutyny.
Nienawidzą też upierdliwych kontroli, korków w sieci
Fiuu, nieobecnej sekretarki i zatłoczonego baru. Sumując zebrane informacje
możemy wywnioskować, że dla blondyna nie miało najmniejszego znaczenia, iż
jedyne wolne krzesło w lokalu znajduje się naprzeciw krzesła wroga z przed lat.
Tak więc było błagalne spojrzenie, skinienie głową i
wystygła kawa. Był też Draco Malfoy dziękujący Hermionie Weasley za rzeczone
skinienie.
Później historia potoczyła się wartko i szybko. Dwoje
zmęczonych ludzi, w „kwiecie wieku” zaczęło rozmawiać, chcąc zapełnić
niezręczną ciszę. Zbyt znużeni by się kłócić, zbyt ciekawi by zakończyć. Padły
uśmiechy, porównania, wyszukane cytaty i niewinne dowcipy. Propozycja spaceru i
entuzjastyczna zgoda. Tym, prostym sposobem zaczęły się codzienne spotkania
Gryfonki i Ślizgona.
Nasza kochana Polityka też nie w ciemię bita,
niesamowicie łaskawa okazała się w stosunku do niecodziennej parki. Wyszła
pewna sprawa, która wymagała współpracy dwóch departamentów. Były długie
narady, rozmowy po godzinach, były afery, kłamstwa, niedomówienia. Oczywiście
był też pocałunek.
Sprawy toczyły się coraz szybciej, wyjaśniały
zawiłości, odsłaniała przeszłość i nawiązywało uczucie. Pertraktacje, rozmowy,
nieczyste zagrywki.
A oni w dwójkę jakoś sobie radzili. Spotkania były
częstsze, a czyny odważniejsze. Symfonie muśnięć, niewinne uśmiechy, perwersyjne
ruchy. Uczucie zaczęło zaślepiać umysł, rodząca się więź zepchnęła Politykę na
drugi plan.
Wiedzieć należy, że polityka nie lubi być
epizodyczną. Choć Ministerstwo łaskawe jest, to jeżeli w grę wchodzi Polityka
obstaje za nią murem. Tym razem było tak samo. Mściwa, niczym kobieta dołożyła
starań, by zniweczyć ich plany.
Była przegrana rozprawa, wzajemne oskarżenia, były
ostre słowa i dwie skierowane przeciw sobie różdżki.
Były łzy i wyznania.
Padło nie jedno „Kocham Cię”
Lecz tylko jedno, najbardziej treściwe…
Obliviate.
Mury nie lubią smutnych zakończeń. Właściwie lepiej
brać z nich przykład i milczeć. Ktoś jednak powinien znać tą historię. Tylko od
Was zależy, czy będzie żyć dalej.